09 maja 2013
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Christian otwiera przede mną drzwi czarnego audi. Ani słowem nie
wspomniał na temat wybuchu namiętności w windzie. Ja powinnam
to zrobić? Powinnyśmy o tym porozmawiać czy udawać,
że do niczego nie doszło? Mój pierwszy prawdziwy, pozbawiony
wszelkich zahamowań pocałunek. Gdy mijają kolejne sekundy,
zaczynam mu dopisywać mityczną, arturiańską legendę i status
zaginionego miasta Atlantyda. Nigdy się nie zdarzył. Może wszystko
sobie wymyśliłam. Nie. Dotykam nabrzmiałych ust. Jestem teraz
zupełnie inną kobietą. Rozpaczliwie pragnę tego mężczyzny, a on
pragnął mnie.
Rzucam mu spojrzenie z ukosa. Grzeczny i chłodny, czyli
zwyczajny Grey.
Mam w głowie mętlik.
Przekręca kluczyk w stacyjce i wyjeżdża z miejsca
parkingowego. Włącza odtwarzacz MP3. Wnętrze samochodu
wypełniają słodkie, niemal magiczne głosy dwóch kobiet. Ojej...
W moich wszystkich zmysłach panuje chaos, więc ta muzyka działa
na mnie podwójnie. Sprawia, że wzdłuż kręgosłupa przebiegają
rozkoszne dreszcze. Christian wyjeżdża na Park Avenue. Prowadzi
ze swobodną i leniwą pewnością siebie.
– Czego słuchamy?
– To Flower Duet Delibesa, z opery Lakme. Podoba ci się?
– Christianie, to jest cudowne.
– Prawda? – Uśmiecha się szeroko. I przez chwilę wygląda
na swój wiek: młodo, beztrosko i oszałamiająco przystojnie. Czy to
klucz do niego? Muzyka? Siedzę i słucham anielskich głosów,
drażniących się ze mną i uwodzących.
– Mogę posłuchać jeszcze raz?
– Naturalnie.
Christian wciska guzik i muzyka zaczyna mnie pieścić
od nowa, delikatnie, powoli i słodko.
– Lubisz muzykę klasyczną? – pytam w nadziei, że uda mi
się zdobyć jakąś informację dotyczą jego upodobań.
– Mój gust muzyczny jest eklektyczny, Anastasio, lubię
wszystko od Thomasa Tallisa po Kings of Leon. Wszystko zależy
od nastroju. A twoje upodobania?
– Tak samo. Choć przyznaję, że nie wiem, kim jest Thomas
Tallis.
Odwraca się i obrzuca mnie szybkim spojrzeniem, a potem
uwagę skupia ponownie na drodze.
– Puszczę ci go pewnego dnia. To brytyjski kompozytor
z szesnastego wieku. Kościelna muzyka chóralna. – Christian
uśmiecha się szeroko. – Brzmi to bardzo ezoterycznie, wiem, ale jest
także magiczne, Anastasio.
Znowu naciska jakiś guzik i rozbrzmiewa utwór Kings of
Leon. Hmm... to akurat znam. Sex on Fire. Pasuje jak ulał. Muzykę
przerywa rozlegający się w głośnikach dźwięk telefonu. Christian
tym razem wciska guzik przy kierownicy.
– Grey – warczy. Ależ on jest szorstki.
– Panie Grey, z tej strony Welch. Mam informacje, których
pan potrzebuje. – Z głośników dochodzi chrapliwy, bezcielesny głos.
– Dobrze. Prześlij mi je mejlem. Coś jeszcze?
– Nie, proszę pana.
Sięga do przycisku i w samochodzie ponownie rozbrzmiewa
muzyka. Żadnego „dziękuję” czy „do widzenia”. Cieszę się, że ani
przez chwilę nie rozważałam propozycji podjęcia pracy u niego.
Wzdrygam się na samą myśl. W stosunku do pracowników jest zbyt
zimny i oschły. I znowu dźwięk telefonu.
– Grey.
– NDA jest już w pańskiej skrzynce mejlowej, panie Grey. –
Tym razem głos kobiecy.
– Dobrze. To wszystko, Andrea.
– Miłego dnia, proszę pana.
Christian rozłącza się przyciskiem przy kierownicy. Muzyka
gra bardzo krótko, gdyż znowu przerywa ją telefon. Kuźwa, czy tak
wygląda jego życie? Nieustające telefony?
– Grey – warkot.
– Cześć, Christian, zaliczyłeś wczoraj laskę?
– Witaj, Elliot. Mam włączony zestaw głośnomówiący i nie
jestem w samochodzie sam. – Christian wzdycha.
– Kto jest z tobą?
Przewraca oczami.
– Anastasia Steele.
– Cześć, Ana!
Ana!
– Witaj, Elliot.
– Dużo o tobie słyszałem.
Christian marszczy brwi.
– Nie wierz w ani jedno słowo Kate.
Elliot wybucha śmiechem.
– Właśnie podrzucam Anastasię do domu. – Christian
wymawia znacząco moje imię. – Mam cię zabrać?
– Pewnie.
– No to na razie. – Rozłącza się i wraca muzyka.
– Dlaczego się upierasz, aby nazywać mnie Anastasią?
– Ponieważ tak masz na imię.
– Wolę Anę.
– Czyżby? – rzuca.
Docieramy do mojego mieszkania. Jazda nie trwała długo.
– Anastasio – zaczyna. Rzucam mu gniewne spojrzenie, które
on ignoruje. – To, co się wydarzyło w windzie, więcej się nie
powtórzy. No, chyba że dokonamy tego z premedytacją.
Zatrzymuje się przed domem. Poniewczasie dociera do mnie,
że nie zapytał o adres, a jednak go zna. No ale przecież przysłał mi
książki, oczywiście, że zna mój adres. Każdy zdolny, posiadający
śmigłowiec i urządzenia do śledzenia sygnału z telefonu
komórkowego prześladowca by go znał.
Dlaczego nie chce mnie znowu pocałować? Na tę myśl robię
nadąsaną minę. Nie rozumiem. Powinien mieć na nazwisko Zagadka,
a nie Grey. Wysiada z samochodu, z niewymuszonym wdziękiem
przechodzi na moją stronę i otwiera przede mną drzwi, dżentelmen
jak zawsze – z wyjątkiem może tych rzadkich, cennych chwil
w windach. Rumienię się na wspomnienie dotyku jego ust. W mojej
głowie pojawia się myśl, że nie mogłam go wtedy dotknąć.
Pragnęłam zanurzyć palce w tych jego dekadenckich, potarganych
włosach, ale nie byłam w stanie ruszyć dłońmi. Strasznie mnie to
teraz frustruje.
– Podobało mi się to, co się wydarzyło w windzie – mruczę
pod nosem, wysiadając z auta. Nie jestem pewna, ale chyba słyszę,
jak wciąga powietrze. Postanawiam to jednak zignorować i ruszam
w stronę schodów.
Kate i Elliot siedzą przy stole. Książki za czternaście tysięcy
dolarów zdążyły zniknąć. Dzięki Bogu. Mam względem nich pewne
plany. Kate ma na twarzy absurdalny, zupełnie u niej obcy, szeroki
uśmiech. Christian wchodzi za mną do salonu i niezależnie od swego
uśmiechu w stylu „całą noc świetnie się bawiłam” Kate mierzy go
podejrzliwym spojrzeniem.
– Cześć, Ana. – Wstaje, aby mnie przytulić, a potem odsuwa
się na długość ramienia i przygląda mi się uważnie. Marszczy brwi
i odwraca się w stronę Christiana. – Dzień dobry, Christianie –
mówi. W jej głosie można wyczuć nutkę wrogości.
– Panno Kavanagh – odpowiada sztywno i formalnie.
– Christian, ona ma na imię Kate – wtrąca burkliwie Elliot.
– Kate. – Christian kiwa uprzejmie głową, po czym piorunuje
brata wzrokiem.
Elliot także wstaje, aby mnie uściskać.
– Cześć, Ana – uśmiecha się. W niebieskich oczach migoczą
iskierki i natychmiast wzbudza moją sympatię. W ogóle nie jest
podobny do Christiana, no ale przecież nie są rodzonymi braćmi.
– Cześć, Elliot. – Też się do niego uśmiecham. Mam
świadomość, że przygryzam wargę.
– Elliot, na nas już pora – stwierdza grzecznie Christian.
– Jasne. – Odwraca się do Kate, bierze ją w ramiona i obdarza
długim, namiętnym pocałunkiem.
Jezu... wstydu nie mają? Zażenowana wbijam wzrok w stopy.
Zerkam ukradkiem na Christiana i widzę, że przygląda mi się
z napięciem. Mrużę oczy. Dlaczego ty mnie nie możesz tak
pocałować? Elliot nie przerywa pocałunku. W dramatycznym geście
przechyla Kate tak, że jej włosy dotykają podłogi.
– Na razie, mała. – Uśmiecha się szeroko.
Kate cała się rozpływa. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam
– na myśl przychodzą mi określenia „nadobna” i „uległa”. Uległa
Kate, to ci dopiero, ten Elliot musi być naprawdę niezły. Christian
przewraca oczami i przygląda mi się z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. Możliwe, że jest lekko rozbawiony. Zakłada mi za ucho
pasmo włosów, któremu udało się wydostać z kucyka. Bezwiednie
przechylam głowę, aby być bliżej jego palców. Jego spojrzenie
łagodnieje. Przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze. Krew
we mnie wrze. Po chwili, zbyt szybko, zabiera dłoń.
– Na razie, mała – mruczy, a ja muszę się roześmiać, gdyż to
zupełnie nie w jego stylu. Ale choć wiem, że tylko sobie żartuje, coś
we mnie mięknie. – Przyjadę po ciebie o ósmej.
Otwiera drzwi i wychodzi, a w ślad za nim Elliot, który
w progu odwraca się jeszcze i posyła Kate buziaka. Czuję
nieprzyjemne ukłucie zazdrości.
– No więc zrobiliście to? – pyta Kate, gdy patrzymy, jak
wsiadają do samochodu i odjeżdżają. Słychać, że zżera ją ciekawość.
– Nie – warczę z irytacją, mając nadzieję, że powstrzymam
tym całą lawinę pytań. Wracamy do mieszkania. – Ale wy owszem. –
Nie potrafię ukryć zazdrości. Kate zawsze się udaje omotać
mężczyzn. Jest śliczna, seksowna, zabawna, bezpośrednia...
Całkowite przeciwieństwo mnie. Ale uśmiech, którym obdarza mnie
w odpowiedzi, jest zaraźliwy.
– I wieczorem znowu się spotykamy. – Klaszcze w dłonie
i podskakuje jak mała dziewczynka. Nie jest w stanie pohamować
ekscytacji i radości, a ja cieszę się razem z nią. Szczęśliwa Kate...
wygląda na to, że będzie ciekawie.
– Christian zabiera mnie wieczorem do Seattle.
– Seattle?
– Tak.
– Może wtedy to zrobicie?
– Och, mam nadzieję.
– Podoba ci się, co?
– Tak.
– Na tyle, aby...?
– Tak.
Unosi brwi.
– A niech mnie. Ana Steele w końcu traci głowę dla faceta.
Christiana Greya, seksownego miliardera.
– Jasne, chodzi mi tylko o kasę. – Parskam śmiechem,
a po chwili obie zaczynamy chichotać.
– To nowa bluzka? – pyta, a ja zaznajamiam ją ze wszystkimi
wydarzeniami minionej nocy.
– Pocałował cię już? – pyta, parząc kawę.
Oblewam się rumieńcem.
– Raz.
– Raz! – powtarza drwiąco.
Zawstydzona kiwam głową.
– Jest bardzo skryty.
Kate marszczy brwi.
– To dziwne.
– Dziwne to chyba za mało powiedziane – burczę pod nosem.
– Musimy się po prostu postarać, aby wieczorem nie był
w stanie ci się oprzeć – oświadcza z determinacją.
O nie... Jak nic będzie to czasochłonne, upokarzające
i bolesne.
– Za godzinę muszę być w pracy.
– Godzina mi wystarczy. Idziemy. – Kate bierze mnie za rękę
i ciągnie do swojej sypialni.
Dzisiejsza zmiana u Claytona mocno mi się dłuży, mimo
że ruch mamy spory. Rozpoczął się letni sezon, więc po zamknięciu
sklepu przez dwie godziny muszę wykładać towar na półki. To praca
niewymagająca myślenia, dzięki czemu mogę się skupić na czymś
innym. Przez cały dzień nie miałam okazji, aby spokojnie się
skoncentrować.
Zgodnie z niestrudzonymi i, prawdę mówiąc, natarczywymi
instrukcjami Kate, nogi i ręce mam idealnie ogolone, brwi
wyregulowane i generalnie cała jestem wymuskana. Nie było to
przyjemne, o nie, ale Kate mnie zapewnia, że tego właśnie oczekują
współcześni mężczyźni. Czego jeszcze będzie oczekiwał? Muszę
przekonać Kate, że tego właśnie pragnę. Z jakiegoś dziwnego
powodu nie ufa Christianowi, może dlatego, że jest taki sztywny
i formalny. Obiecałam wysłać jej esemesa, kiedy dotrę do Seattle.
Nie powiedziałam jej o śmigłowcu, niepotrzebnie by się
denerwowała.
No i jeszcze kwestia José. Mam od niego trzy wiadomości
i siedem nieodebranych połączeń. Dwa razy dzwonił także do domu.
Kate wymijająco odpowiedziała na jego pytania dotyczące miejsca
mojego pobytu. Na pewno wie, że mnie kryje, gdyż Kate normalnie
nie bawi się w zbywanie. Ale uznałam, że niech się podenerwuje.
Nadal jestem na niego strasznie zła.
Christian wspominał o jakichś dokumentach i nie wiem, czy
żartował, czy rzeczywiście będę musiała coś podpisać. Zgadywanie
jest takie frustrujące. A jakby tego było mało, ledwie hamuję
podniecenie i zdenerwowanie. To już dziś! Czy jestem na to gotowa?
Moja wewnętrzna bogini piorunuje mnie wzrokiem, tupiąc
niecierpliwie małą nóżką. Ona gotowa jest już od wielu lat i może
pójść z Christianem Greyem na całość, ale ja nadal nie rozumiem,
co on we mnie widzi... w nijakiej Anie Steele – to się nie trzyma
kupy.
Oczywiście jest punktualny; czeka na mnie, kiedy wychodzę
od Claytona. Wysiada z audi, otwiera przede mną drzwi i uśmiecha
się ciepło.
– Dobry wieczór, panno Steele – wita się.
– Panie Grey. – Obdarzam go uprzejmym skinieniem
i siadam na tylnej kanapie. Miejsce kierowcy zajmuje Taylor.
– Witaj, Taylorze – mówię.
– Dobry wieczór, panno Steele – odpowiada tonem
uprzejmym i profesjonalnym.
Christian siada obok mnie i lekko ściska mi dłoń. Dotyk ten
czuję natychmiast w całym ciele.
– Jak było w pracy? – pyta.
– Długo – odpowiadam. Głos mam schrypnięty, głęboki
i przepełniony pragnieniem.
– Ja też miałem długi dzień. – Jego ton jest poważny.
– Co robiłeś?
– Byłem z Elliotem na pieszej wycieczce. – Jego kciuk gładzi
moje knykcie, tam i z powrotem, a ja oddycham coraz szybciej. Jak
on to robi? Dotyka drobnego fragmentu mego ciała, a we mnie
buzują hormony.
Szybko dojeżdżamy na miejsce. Zastanawiam się, gdzie
czeka ten legendarny śmigłowiec. Znajdujemy się na terenie mocno
zabudowanym, a nawet ja wiem, że do startu i lądowania
śmigłowcom potrzebna jest przestrzeń. Taylor zatrzymuje się
na parkingu, wysiada i otwiera przede mną drzwi. Christian
po chwili staje przy mnie i ponownie bierze za rękę.
– Gotowa? – pyta. Kiwam głową i chcę dodać,
że na wszystko, ale zbyt jestem zdenerwowana i podekscytowana.
Słowa nie chcą mi przejść przez gardło. – Taylorze. – Kiwa głową
kierowcy i wchodzimy do budynku, a tam od razu kierujemy się
w stronę wind.
Winda! Na nowo atakuje mnie wspomnienie naszego
porannego pocałunku. Cały dzień myślałam tylko o nim. Śniąc
na jawie za kasą u Claytona. Pan Clayton dwukrotnie musiał mnie
zawołać, aby sprowadzić mnie na ziemię. Stwierdzić, że byłam
nieobecna duchem, to niedopowiedzenie roku. Christian zerka
na mnie, a na jego ustach błąka się uśmiech. Ha! Myśli o tym samym
co ja.
– To tylko trzy piętra – rzuca. W jego szarych oczach tańczy
rozbawienie. Jak nic ma zdolności telepatyczne. Przyprawia mnie to
o gęsią skórę.
Gdy wchodzimy do windy, minę próbuję mieć obojętną.
Drzwi zasuwają się i proszę bardzo, przeskakują między nami
dziwne prądy, które mnie zniewalają. Zamykam oczy, na próżno
starając się ignorować to odczucie. Christian mocniej ściska mi dłoń
i pięć sekund później drzwi rozsuwają się na dachu budynku. I oto
on, biały helikopter z niebieskim logo firmy i napisem: Grey
Enterprises Holding Inc. To, co zrobimy, z całą pewnością podchodzi
pod niewłaściwe użycie sprzętu służbowego.
Prowadzi mnie do niewielkiego kantorku, gdzie za biurkiem
siedzi starszy pan.
– Oto plan lotu, panie Grey. Wszystko sprawdzone. Jest
gotowy i czeka na pana. Możecie lecieć.
– Dziękuję, Joe. – Christian uśmiecha się ciepło
do mężczyzny.
Och. A więc ktoś zasługuje na uprzejme traktowanie. Być
może nie jest jego pracownikiem. Patrzę na starszego pana
ze zdziwieniem.
– Chodźmy – mówi Christian i ruszamy w stronę śmigłowca.
Jest o wiele większy, niż sądziłam. Spodziewałam się wersji dla
dwóch osób, ale ten ma co najmniej siedem miejsc. Christian otwiera
drzwi i kieruje mnie na jedno z miejsc z przodu. – Siadaj i niczego
nie dotykaj – poleca, podążając za mną.
Zatrzaskuje drzwi. Cieszę się, że lądowisko jest
podświetlone, w przeciwnym razie nic bym nie widziała w tej małej
kabinie. Siadam na wskazanym miejscu, a Christian kuca obok, aby
zapiąć mi pasy. Są czteropunktowe i wszystkie łączą się w jednej
klamrze. Napina górne pasy, aż ledwie mogę się ruszyć. Znajduje się
tak blisko mnie i tak bardzo skupiony jest na tym, co robi. Gdybym
tylko mogła się nachylić, nos zanurzyłabym w jego włosach.
Nieziemsko pachnie czystością i świeżością, ale jestem skutecznie
unieruchomiona. Unosi głowę i uśmiecha się, jakby go cieszył jakiś
tajemny żart, a w szarych oczach widać żar. Jest tak irytująco blisko.
Wstrzymuję oddech, gdy pociąga za jeden z górnych pasów.
– Jesteś bezpieczna, nie uciekniesz – szepcze. Oczy mu
płoną. – Oddychaj, Anastasio – dodaje miękko. Wyciąga rękę
i gładzi mnie po policzku, przesuwając smukłe palce do brody, którą
ujmuje kciukiem i palcem wskazującym. Pochyla się, by złożyć
na moich ustach szybki, niewinny pocałunek. A ja przeżywam szok
i wszystko się we mnie skręca z powodu tego podniecającego,
niespodziewanego dotyku warg.
– Podobają mi się te pasy – szepcze.
Słucham?
Siada obok i zapina swoje, po czym rozpoczyna
przeciągającą się procedurę sprawdzania wskaźników, włączania
części przycisków i guzików z oszałamiającej ilości, która znajduje
się przede mną. Migają lampki i cały panel sterowniczy się
podświetla.
– Załóż je – mówi, pokazując na wiszące przede mną
słuchawki. Wykonuję polecenie i wtedy uruchamia się wirnik. Hałas
jest ogłuszający. On także zakłada słuchawki i dalej włącza różne
przyciski. – Sprawdzam wszystko przed startem. – W moich
słuchawkach rozbrzmiewa głos Christiana.
Odwracam się w jego stronę i uśmiecham szeroko.
– Wiesz przynajmniej, co robisz? – pytam.
On także odwraca się i uśmiecha.
– Od czterech lat mam licencję pilota, Anastasio, jesteś
ze mną bezpieczna. – Obdarza mnie drapieżnym uśmiechem. – No,
przynajmniej dopóki znajdujemy się w powietrzu – dodaje i mruga
do mnie.
Mruga... Christian!
– Gotowa?
Kiwam. Oczy mam jak pięć złotych.
– Okej, wieża. PDX, tu Charlie Tango Golf – Golf Echo
Hotel, gotowy do startu. Proszę o potwierdzenie, odbiór.
– Charlie Tango, masz zgodę. Pułap czternaście tysięcy,
kierunek zero jeden zero, odbiór.
– Wieża Roger, Charlie Tango startuje, bez odbioru. No to
lecimy – dodaje pod moim adresem i śmigłowiec powoli unosi się
w powietrze.
Portland znika pod nami, gdy wzbijamy się w przestrzeń
powietrzną USA, choć mój żołądek pozostaje w Oregonie. O kurczę!
Światła oddalają się, a po chwili już tylko migają. To jak patrzenie
z wnętrza okrągłego akwarium. Kiedy wznosimy się wyżej, w sumie
nie ma już co oglądać. Dookoła czerń, drogi nie oświetla nawet
księżyc. On widzi, dokąd lecimy?
– Dziwne wrażenie, no nie? – rozlega się w moich uszach
głos Christiana.
– Skąd wiesz, że lecimy we właściwym kierunku?
– Stąd. – Pokazuje mi jeden ze wskaźników. Elektroniczny
kompas. – To Eurocopter EC135. Jeden z najbezpieczniejszych
w swojej klasie. Jest przystosowany do nocnych lotów. – Zerka
na mnie i uśmiecha się szeroko. – Na dachu budynku, w którym
mieszkam, znajduje się lądowisko. Tam właśnie lecimy.
Oczywiście, że jego dom wyposażony jest w lądowisko dla
śmigłowców. Między nami nie ma żadnego porównania. Jego twarz
delikatnie oświetlają lampki z panelu sterowniczego. Wyraźnie
skoncentrowany, nie odrywa wzroku od wskaźników i przycisków.
Przyglądam mu się spod opuszczonych rzęs. Ma piękny profil.
Prosty nos, mocno zarysowana żuchwa – chciałabym przesunąć
po niej językiem. Nie ogolił się i cień zarostu czyni tę myśl jeszcze
bardziej kuszącą. Hmm... chciałabym poczuć tę szorstkość pod
językiem, palcami, ocierającą się o moją twarz.
– W nocy leci się na ślepo. Trzeba zaufać oprzyrządowaniu –
przerywa moją erotyczną zadumę.
– Jak długo potrwa lot? – pytam bez tchu. Wcale nie
myślałam o seksie, o nie, ani przez chwilę.
– Niecałą godzinę, wiatr nam sprzyja.
Hmm, w niecałą godzinę do Seattle... Nieźle, nic dziwnego,
że korzystamy ze śmigłowca.
Niecała godzina dzieli mnie od wielkiego obnażenia.
Zaciskają się wszystkie mięśnie w moim brzuchu. Zżera mnie trema.
Kurka wodna, co on dla mnie przygotował?
– Wszystko w porządku, Anastasio?
– Tak – odpowiadam krótko. Denerwuję się.
Christian chyba się uśmiecha, ale trudno mieć pewność
w tych ciemnościach. Wciska kolejny guzik.
– PDX, tu Charlie Tango, pułap czternaście tysięcy, odbiór. –
Wymienia informacje z wieżą kontroli lotów. W moich uszach brzmi
to bardzo profesjonalnie. Chyba przenosimy się z przestrzeni
powietrznej Portland do międzynarodowego lotniska w Seattle. –
Zrozumiałem, Sea-Tac, bez odbioru. Popatrz tam. – Pokazuje
na małe światełko w oddali. – To Seattle.
– Zawsze w ten sposób próbujesz zaimponować kobietom?
Chodź, przelecimy się moim śmigłowcem? – pytam, autentycznie
zaciekawiona.
– Nigdy nie latałem w towarzystwie dziewczyny, Anastasio.
To dla mnie kolejny pierwszy raz. – Jego głos jest cichy i poważny.
Och, nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Kolejny
pierwszy raz? Och, chodzi mu o spanie?
– Zaimponowałem ci?
– Jestem pełna podziwu, Christianie.
Uśmiecha się.
– Podziwu? – I przez krótką chwilę znowu jest
dwudziestosiedmiolatkiem.
Kiwam głową.
– Jesteś taki... kompetentny.
– Dziękuję, panno Steele – odpowiada uprzejmie. Wydaje mi
się, że jest zadowolony, ale nie mam pewności.
Przez jakiś czas w milczeniu przemierzamy ciemność. Jasny
punkt, czyli Seattle, powoli staje się coraz większy.
– Wieża Sea-Tac do Charlie Tango. Plan lotu do Escali
zatwierdzony. Proszę kontynuować. I pozostać w gotowości. Odbiór.
– Tu Charlie Tango, zrozumiałem, Sea-Tac. Pozostaję
w gotowości, bez odbioru.
– Widać, że to lubisz – mruczę.
– Co? – Zerka w moją stronę. W tym bladym świetle wygląda
zagadkowo.
– Latanie – odpowiadam.
– Wymaga to kontroli i koncentracji... jak mógłbym tego nie
lubić? Choć moim faworytem jest gliding.
– Gliding?
– Tak. Dla laików szybownictwo. Szybowce i śmigłowce,
latam jednym i drugim.
– Och. – Drogie hobby. Pamiętam, jak mówiłam mu o tym,
co lubię ja. Czytanie i chodzenie do kina. Czuję się strasznie
zagubiona.
– Charlie Tango, odezwij się, odbiór.
Moją zadumę przerywa bezcielesny głos kontrolera lotów.
Christian odpowiada. Pewny siebie i panujący nad sytuacją.
Seattle się zbliża. Jesteśmy już na przedmieściach. Rany!
Wygląda to niesamowicie. Seattle nocą, z góry...
– Nieźle, prawda? – pyta cicho Christian.
Kiwam entuzjastycznie głową. Mam przed sobą widok
z innego świata, nierzeczywisty, odnoszę wrażenie, że znajduję się
na jakimś gigantycznym planie filmowym; być może na planie
ulubionego filmu José, Łowcy androidów. Dopada mnie
wspomnienie próby pocałunku. Nie oddzwaniając, postępuję chyba
ciut okrutnie. No, ale może przecież zaczekać do jutra.
– Za kilka minut będziemy na miejscu – mruczy Christian.
Nagle w uszach dudni mi krew, serce bije jak młotem i czuję
przypływ adrenaliny. Znowu zaczyna rozmawiać z wieżą kontroli
lotów, ale ja już nie słucham. O rety... Chyba zaraz zemdleję. Moje
przeznaczenie jest w jego rękach.
Przelatujemy teraz między budynkami i przed nami widzę
wysoki wieżowiec z lądowiskiem na dachu. U szczytu budynku
widnieje biały napis „Escala”. Jesteśmy coraz bliżej, staje się coraz
większy... jak mój niepokój. Boże, mam nadzieję, że go nie zawiodę.
Szkoda, że nie posłuchałam Kate i nie pożyczyłam od niej jakiejś
sukienki, no ale lubię swoje czarne dżinsy, a do nich założyłam
koszulę w kolorze mięty i czarną marynarkę przyjaciółki. Prezentuję
się całkiem elegancko. Coraz mocniej ściskam brzeg fotela. „Dam
radę. Dam radę”. Powtarzam tę mantrę, gdy zajmujemy pozycję nad
wieżowcem.
Śmigłowiec zwalnia i zawisa w powietrzu, po czym Christian
sadza go na lądowisku. Serce mam w gardle. Nie potrafię
zdecydować, czy to z powodu nerwowego wyczekiwania, ulgi,
że dotarliśmy cali i zdrowi, czy strachu, że nie dam rady. Christian
przekręca kluczyk i wirnik powoli cichnie, aż jedynym dźwiękiem,
jaki słyszę, jest mój nierówny oddech. Zdejmuje słuchawki, po czym
wyciąga rękę i zdejmuje także moje.
– Jesteśmy na miejscu – mówi łagodnie.
Jego twarz częściowo kryje się w cieniu, a częściowo
oświetlają ją światła lądowiska. Mroczny rycerz i jasny rycerz, ta
metafora pasuje do Christiana. Wygląda na mocno zmęczonego.
Odpina pasy i sięga, aby odpiąć moje. Nasze twarze dzielą zaledwie
centymetry.
– Nie musisz robić niczego, na co nie masz ochoty. Wiesz
o tym, prawda? – W jego głosie słyszę powagę, desperację, w oczach
widzę żar. Bierze mnie tym z zaskoczenia.
– Nigdy bym nie zrobiła niczego, czego bym nie chciała,
Christianie. – Tyle że wcale nie jestem tego pewna, ponieważ
w chwili, gdy wypowiadam te słowa, dla mężczyzny siedzącego
obok zrobiłabym prawdopodobnie wszystko. Ale odnoszą
odpowiedni skutek.
Przez chwilę przygląda mi się nieufnie, a potem, choć taki
wysoki, z gracją przedostaje do drzwi śmigłowca i otwiera je.
Wyskakuje i czeka, aż zrobię to samo, a kiedy stoję już
na lądowisku, bierze mnie za rękę. Na dachu budynku jest bardzo
wietrznie i denerwuję się faktem, że stoję na otwartej przestrzeni
na wysokości co najmniej trzydziestu pięter. Christian obejmuje
mnie w talii i przyciąga do siebie.
– Chodź! – woła, przekrzykując wiatr. Prowadzi mnie
do windy, wystukuje kod na klawiaturze, po czym rozsuwają się
drzwi kabiny. Jej wnętrze jest ciepłe i wyłożone lustrami.
Gdziekolwiek spojrzę, widzę Christiana i cudowne jest to, że obok
niego wszędzie jestem ja. Wystukuje kolejny ciąg liczb, po czym
drzwi się zamykają, a winda rusza w dół.
Chwilę później znajdujemy się w urządzonym na biało foyer.
Pośrodku stoi okrągły stół z ciemnego drewna, a na nim
niewiarygodnie wielki bukiet białych kwiatów. Na ścianach wiszą
obrazy, dosłownie wszędzie. Christian otwiera dwuskrzydłowe drzwi
i biały wystrój ciągnie się przez szeroki korytarz aż do okazałego
pomieszczenia. To główna część mieszkalna, o podwójnej
wysokości. Powiedzieć o niej olbrzymia to stanowczo za mało.
Ściana na samym końcu jest przeszklona i prowadzi na balkon
z panoramą Seattle.
Po prawej stronie znajduje się imponująca sofa w kształcie
litery U – spokojnie pomieściłaby dziesięć osób. Naprzeciwko niej
widać supernowoczesny kominek ze stali nierdzewnej, a może
i z platyny, nie znam się na tym. Płonie w nim łagodny ogień.
Na lewo, przy drzwiach, widzę aneks kuchenny. Cały biały z blatami
z ciemnego drewna i dużym barem śniadaniowym dla sześciu osób.
Niedaleko aneksu kuchennego, przed szklaną ścianą, stoi stół
w otoczeniu szesnastu krzeseł. A w rogu pyszni się wielki czarny
fortepian. O tak... pewnie także gra na fortepianie. Na wszystkich
ścianach wiszą obrazy w różnych kształtach i rozmiarach. Prawdę
mówiąc, ten apartament wygląda bardziej jak galeria niż prawdziwe
mieszkanie.
– Chcesz zdjąć żakiet? – pyta Christian. Kręcę głową. Jeszcze
się nie rozgrzałam. – Napijesz się czegoś? – Mrugam powiekami.
Po wczorajszej nocy! Próbuje być zabawny? Przez chwilę
zastanawiam się, czy nie poprosić o margaritę, ale nie mam odwagi.
– Ja się napiję białego wina, chcesz mi towarzyszyć?
– Tak, chętnie – odpowiadam cicho.
Stoję w tym wielkim pomieszczeniu i czuję się wyobcowana.
Podchodzę do szklanej ściany i dostrzegam, że dolna połowa składa
się w harmonijkę, otwierając drogę na balkon. Poniżej widać
rozświetlone Seattle. Wracam do aneksu kuchennego – zajmuje mi to
kilka sekund, sporo metrów dzieli go od szklanej ściany – gdzie
Christian otwiera butelkę wina. Zdążył już zdjąć marynarkę.
– Pouilly Fumé może być?
– Nie znam się na winach, Christianie. Niewątpliwie będzie
dobre. – Mój głos jest cichy i pełen wahania. Szybko bije mi serce.
Mam ochotę uciec. Widać tu wielkie pieniądze. Poważne pieniądze
w stylu Billa Gatesa. Co ja tu robię? Doskonale wiesz, co tu robisz,
prycha moja podświadomość. Tak, pragnę się znaleźć w łóżku
Christiana Greya.
– Proszę. – Podaje mi kieliszek wina. Nawet kieliszki
emanują bogactwem... są ciężkie, nowoczesne, kryształowe. Upijam
łyk; wino okazuje się lekkie, rześkie i przepyszne. – Jesteś bardzo
cicha i nawet się nie rumienisz. Prawdę mówiąc, to takiej bladej cię
jeszcze nie widziałem, Anastasio – mruczy. – Jesteś głodna?
Kręcę głową. Nie na jedzenie mam ochotę.
– Duże mieszkanie – mówię.
– Duże?
– Duże.
– Jest duże – przyznaje, a w jego oczach błyszczy
rozbawienie.
Biorę kolejny łyk wina.
– Grasz? – pytam, ruchem brody wskazując fortepian.
– Tak.
– Dobrze?
– Tak.
– No a jakżeby inaczej. Jest coś, czego nie potrafisz robić
dobrze?
– Tak... kilka rzeczy. – On także bierze łyk wina. Nie
spuszcza ze mnie wzroku. Czuję na sobie jego spojrzenie, kiedy
odwracam się i rozglądam po olbrzymim wnętrzu. „Pokój” to nie jest
właściwe określenie. – Chcesz usiąść?
Kiwam głową, a Christian bierze mnie za rękę i prowadzi
do wielkiej białej sofy. Gdy siadam, uderza mnie świadomość,
że czuję się jak Tessa Durbeyfield oglądająca nowy dom, należący
do cieszącego się złą sławą Aleca d’Urberville’a. Na tę myśl się
uśmiecham.
– Co cię tak bawi? – Siada obok mnie i odwraca się w moją
stronę. Opiera głowę o prawą dłoń, a łokieć kładzie na oparciu sofy.
– Dlaczego podarowałeś mi akurat Tessę d’Urberville? –
pytam.
Christian przygląda mi się przez chwilę. Chyba go
zaskoczyłam tym pytaniem.
– Cóż, mówiłaś, że lubisz Thomasa Hardy’ego.
– To jedyny powód? – Nawet ja słyszę rozczarowanie
w swoim głosie. Jego usta zaciskają się w cienką linię.
– Wydało mi się to odpowiednie. Mógłbym idealizować cię
niemożliwie jak Angel Clare albo poniżać jak Alec d’Urberville –
szepcze, a szare oczy ma ciemne i niebezpieczne.
– Jeśli tylko taki mam wybór, poproszę o poniżenie – też
szepczę, wpatrując się w niego. Moja podświadomość patrzy na mnie
z podziwem. Christian wciąga głośno powietrze.
– Anastasio, przestań, proszę, przygryzać wargę. To mocno
rozpraszające. Nie wiesz, co mówisz.
– Dlatego właśnie tu jestem.
Marszczy brwi.
– Tak. Wybaczysz mi na chwilę? – Znika w szerokich
drzwiach na drugim końcu pomieszczenia. Po minucie czy dwóch
wraca z jakimiś dokumentami. – To oświadczenie o zachowaniu
poufności. – Wzrusza ramionami i ma na tyle przyzwoitości, aby
wyglądać na nieco zakłopotanego. – Mój prawnik na to nalega. –
Wręcza mi je. Jestem zdeprymowana. – Skoro wybierasz opcję
drugą, poniżenie, będziesz musiała to podpisać.
– A jeśli nie chcę niczego podpisywać?
– Wtedy będzie idealizm Angela Clare, no, przynajmniej
przez większą część książki.
– Co oznacza to oświadczenie?
– Oznacza, że nie możesz ujawniać niczego na nasz temat.
Niczego i nikomu.
Wpatruję się w niego z niedowierzaniem. A niech mnie. Jest
źle, naprawdę źle, a teraz moja ciekawość została jeszcze bardziej
rozbudzona.
– W porządku. Podpiszę.
Podaje mi pióro.
– Nie zamierzasz tego nawet przeczytać?
– Nie.
Marszczy brwi.
– Anastasio, zawsze należy czytać wszystko, co się podpisuje
– upomina mnie.
– Christianie, wiesz, że i tak z nikim bym o nas nie
rozmawiała. Nawet z Kate. Bez znaczenia jest więc fakt, czy
podpiszę to oświadczenie, czy nie. Skoro tak wiele to znaczy dla
ciebie, czy też twojego prawnika... z którym ty w sposób oczywisty
rozmawiasz, w takim razie dobrze. Podpiszę.
Patrzy na mnie, po czym kiwa ponuro głową.
– Celna uwaga, panno Steele.
Składam podpis w wykropkowanej części obu egzemplarzy
i jeden oddaję jemu. Drugi składam, chowam do torebki i upijam
spory łyk wina. Wcale nie czuję się taka odważna, jak by się mogło
wydawać.
– To oznacza, że dzisiaj będziesz się ze mną kochał? –
Cholera. Czy ja to naprawdę powiedziałam? Jego usta otwierają się
lekko, ale szybko odzyskuje równowagę.
– Nie, Anastasio. Po pierwsze, ja się nie kocham. Ja się
pieprzę... ostro. Po drugie, jest znacznie więcej dokumentów
do podpisania, a po trzecie, nie wiesz jeszcze, na co się piszesz.
Możliwe, że uciekniesz, gdzie pieprz rośnie. Chodź, chcę ci pokazać
swój pokój zabaw.
Otwieram szeroko buzię. Pieprzy się ostro! Cholera, to brzmi
tak... podniecająco. Ale dlaczego mamy oglądać pokój zabaw?
– Chcesz pograć na Xboksie? – pytam.
Śmieje się głośno.
– Nie, Anastasio, żadnego Xboxa ani Playstation. Chodź.
Wstaje i wyciąga rękę. Pozwalam się prowadzić z powrotem
na korytarz. Na prawo od dwuskrzydłowych drzwi, którymi
weszliśmy, znajdują się inne drzwi, wiodące na klatkę schodową.
Wchodzimy na piętro i skręcamy w prawo. Christian wyjmuje
z kieszeni klucz i otwiera kolejne drzwi.
– W każdej chwili możesz odejść. Śmigłowiec w dowolnym
momencie może cię zabrać tam, gdzie chcesz, możesz spędzić tu noc
i wrócić do domu rano. Decyzja należy wyłącznie do ciebie.
– Po prostu otwórz te cholerne drzwi.
Tak właśnie robi i odsuwa się na bok, aby mnie wpuścić.
Zerkam na niego raz jeszcze. Tak bardzo chcę się przekonać, co się
tam kryje. Biorę głęboki oddech i przekraczam próg.
I czuję się tak, jakbym cofnęła się do szesnastego wieku
i czasów hiszpańskiej inkwizycji.
Cholera jasna.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz