07 maja 2013
ROZDZIAŁ CZWARTY
Błagam go w myślach, aby mnie, do cholery, pocałował,
a sama nie mogę się poruszyć. Paraliżuje mnie dziwna, nieznajoma
potrzeba. Czuję się zniewolona. Wpatruję się jak urzeczona
w idealnie wykrojone usta Christiana Greya, a on pociemniałych
oczu nie odrywa ode mnie. Słyszę, jak oddycha, podczas gdy ja
w ogóle przestałam to robić. Trzymasz mnie w ramionach. Pocałuj
mnie, proszę. Zamyka oczy, wciąga powietrze i ledwie zauważalnie
kręci głową, jakby udzielał odpowiedzi na moje niewyartykułowane
pytanie. Kiedy ponownie otwiera oczy, widać, że podjął jakąś
decyzję.
– Anastasio, powinnaś trzymać się ode mnie z daleka. Nie
jestem mężczyzną dla ciebie – szepcze.
Że co? A skąd on to może wiedzieć? Chyba ocena należy
do mnie. Marszczę brwi i ogarnia mnie uczucie odrzucenia.
– Oddychaj, Anastasio, oddychaj. Teraz cię puszczę
i pozwolę odejść – mówi cicho i delikatnie odpycha mnie od siebie.
Poziom adrenaliny wywołany niemal zderzeniem
z rowerzystą albo odurzającą bliskością Christiana opada i czuję
teraz słabość w całym ciele. „Nie!” – krzyczy moja psychika, gdy on
się odsuwa. Jego dłonie spoczywają na moich ramionach, uważnie
śledzi moją reakcję. A ja jestem w stanie myśleć wyłącznie o tym,
że pragnęłam, aby mnie pocałował, dałam mu to jasno
do zrozumienia, a on tego nie zrobił. Nie chce mnie. Naprawdę mnie
nie chce. Koncertowo wszystko spieprzyłam.
– Rozumiem. – W końcu wraca mi zdolność mówienia. –
Dziękuję – mamroczę zalana falą upokorzenia. Jak mogłam tak
niewłaściwie odczytać wysyłane przez niego sygnały? Muszę stąd
jak najszybciej uciec.
– Za co? – Marszczy brwi. Nie zabrał rąk z moich ramion.
– Za to, że mnie uratowałeś – odpowiadam szeptem.
– Ten idiota jechał pod prąd. Dobrze, że tu byłem. Boję się
myśleć, co ci się mogło stać. Chcesz przez chwilę odpocząć
w hotelu? – Puszcza mnie, a ja stoję przed nim, czując się jak idiotka.
Z trudem odzyskuję zdolność myślenia. Chcę stąd jak
najszybciej odejść. Wszystkie moje mgliste, nieokreślone bliżej
nadzieje legły w gruzach. On mnie nie chce. Co ja sobie w ogóle
wyobrażałam? „Czego Christian Grey mógłby chcieć od ciebie?” –
drwi moja podświadomość. Odwracam się w stronę ulicy i z ulgą się
przekonuję, że właśnie się włączyło zielone światło. Szybko
przechodzę na drugą stronę, świadoma tego, że za mną podąża Grey.
Pod hotelem odwracam się do niego, ale nie potrafię spojrzeć mu
w oczy.
– Dzięki za herbatę i za sesję zdjęciową – bąkam.
– Anastasio... ja... – Urywa i moją uwagę przyciąga udręka
słyszalna w jego głosie. Niechętnie podnoszę wzrok. W jego oczach
maluje się przygnębienie. Przeczesuje dłonią włosy. Wygląda
na rozdartego, sfrustrowanego. Zniknęła gdzieś wcześniejsza
samokontrola.
– Co, Christianie? – warczę z irytacją, gdy nie kończy zdania.
Chcę stąd jechać. Muszę zabrać kruchą, zranioną dumę i jakoś ją
uleczyć.
– Powodzenia na egzaminach.
Co? Dlatego jest tak zasmucony? Tak ma wyglądać nasze
pożegnanie? „Powodzenia na egzaminach”?
– Dzięki. – W moim głosie słychać sarkazm. – Do widzenia,
panie Grey. – Odwracam się na pięcie, nawet zdziwiona tym, że się
nie potykam, i bez oglądania się za siebie odchodzę w stronę garażu
podziemnego.
Kiedy docieram do ciemnego betonowego wnętrza,
oświetlanego jedynie słabymi jarzeniówkami, opieram się o ścianę
i chowam twarz w dłoniach. Co ja sobie wyobrażałam? W moich
oczach wzbierają nieproszone łzy. Dlaczego płaczę? Osuwam się
na ziemię, zła na siebie za tę bezsensowną reakcję. Podciągam
kolana pod brodę, chcąc się zwinąć w jak najmniejszą kulkę. Być
może ten niedorzeczny ból zmniejszy się, kiedy ja stanę się mniejsza.
Kładąc głowę na kolanach, pozwalam płynąć tym irracjonalnym
łzom. Opłakuję coś, czego nigdy nie miałam. Co za absurd. Rozpacz
z powodu przeklętych nadziei, przeklętych marzeń i oczekiwań.
Nigdy dotąd nie poznałam, jak smakuje odrzucenie. Zgoda, to
mnie wybierano zawsze jako ostatnią podczas gry w kosza albo
siatkę, ale to akurat rozumiałam: bieganie i jednoczesne odbijanie
czy rzucanie piłki to nie dla mnie. Na boisku jestem zdecydowanie
kulą u nogi.
Jednak w kategoriach romantycznych nie zaznałam dotąd
porażki. Od zawsze brak mi pewności siebie; jestem zbyt blada, zbyt
chuda, zbyt niechlujna, zbyt niezgrabna – lista moich wad nie ma
końca. Zawsze więc to ja odtrącałam potencjalnych adoratorów. Był
na uczelni chłopak, któremu się podobałam, ale nikt nigdy nie
wzbudził we mnie zainteresowania – nikt z wyjątkiem cholernego
Christiana Greya. Może powinnam być milsza dla chłopców pokroju
Paula Claytona i José Rodrigueza. Ale jestem przekonana, że żaden
z nich nie szlochał w żadnym ciemnym zakątku. Może muszę się
po prostu wypłakać.
„Przestań! Przestań! Przestań!” – krzyczy moja
podświadomość. Ręce ma skrzyżowane na piersiach i z frustracją
tupie jedną stopą. „Wsiadaj do samochodu, jedź do domu, bierz się
za naukę. Zapomnij o nim... Natychmiast! I przestań się nad sobą
użalać”.
Oddycham głęboko, a potem wstaję. Weź się w garść, Steele.
Ruszam w stronę samochodu Kate, ocierając po drodze łzy z twarzy.
Nie będę już o nim myśleć. Potraktuję ten incydent jako nauczkę
i skoncentruję się na egzaminach.
Kate siedzi przy stole, pochylona nad laptopem. Powitalny
uśmiech gaśnie, kiedy dostrzega moją twarz.
– Ana, co się stało?
O nie, tylko nie inkwizycja Katherine Kavanagh. Kręcę
głową, dając tym gestem do zrozumienia, aby mi odpuściła, ale
równie dobrze mogłabym mieszkać z głuchoniemym ślepcem.
– Płakałaś. – Czasem ma wyjątkowy dar ubierania w słowa
tego, co cholernie oczywiste. – Co ci zrobił ten drań? – warczy, a jej
mina... o kurczę, jest naprawdę groźna.
– Nic, Kate. – I w tym cały problem. Myśl ta wywołuje
na mojej twarzy cierpki uśmiech.
– W takim razie czemu płakałaś? Ty nigdy nie płaczesz. –
Głos jej łagodnieje. Wstaje, a jej spojrzenie pełne jest troski. Mocno
mnie przytula. Muszę coś powiedzieć, aby dała mi spokój.
– Mało brakowało, a przejechałby mnie rowerzysta. – To
w sumie niewiele, ale od razu odwraca jej uwagę od... niego.
– Jezu, Ana, wszystko w porządku? Jesteś ranna? – Odsuwa
mnie na odległość ramienia i szybko lustruje od stóp do głów.
– Nie. Christian mnie uratował – szepczę. – Ale bardzo się
zdenerwowałam.
– Nic dziwnego. Jak tam kawa? Wiem, że jej nie znosisz.
– Zamówiłam herbatę. Było w porządku, w zasadzie nie ma
o czym opowiadać. Nie wiem, dlaczego mnie zaprosił.
– Podobasz mu się.
– Już nie. Więcej się z nim nie spotkam. – Tak, udaje mi się
wypowiedzieć to spokojnie i rzeczowo.
– Och?
Dupa blada. Zaintrygowałam ją tym. Udaję się do kuchni,
aby nie widziała mojej twarzy.
– Tak, to przecież nie moja liga, Kate – dodaję cierpko.
– Co masz na myśli?
– Och, Kate, to oczywiste. – Odwracam się na pięcie i staję
z nią twarzą w twarz, gdyż zdążyła już się pojawić w drzwiach
kuchni.
– Dla mnie nie – oświadcza. – Okej, ma więcej kasy niż ty,
no ale w sumie ma jej więcej od większości Amerykanów!
– Kate, on jest... – Wzruszam ramionami.
– Ana! Na litość boską, ile razy mam ci to powtarzać?
Ślicznotka z ciebie – przerywa mi. O nie. Zaraz zacznie tę swoją
tyradę.
– Kate, proszę cię. Muszę się uczyć.
Marszczy brwi.
– Chcesz zobaczyć artykuł? Jest gotowy. José zrobił
naprawdę świetne zdjęcia.
Czy naprawdę potrzebuję wizualnego przypomnienia
pięknego Christiana „Nie-chcę-cię” Greya?
– Jasne. – Wyczarowuję uśmiech i podchodzę do laptopa. No
i oto on, czarno-biały, wpatruje się we mnie i uznaje mnie
za wybrakowaną.
Udaję, że czytam artykuł, a tymczasem patrzę mu prosto
w oczy, szukając w tym zdjęciu jakiejś wskazówki odnośnie do tego,
dlaczego to podobno nie mężczyzna dla mnie. I nagle robi się to
oczywiste. Jest zbyt olśniewająco przystojny. Krańcowo różnimy się
od siebie; pochodzimy z dwóch różnych światów. Jestem Ikarem,
który znalazł się zbyt blisko słońca i w rezultacie spłonął. Jego słowa
mają sens. To nie mężczyzna dla mnie. To właśnie miał na myśli
i teraz łatwiej jest mi zaakceptować jego odrzucenie... prawie. Jakoś
dam radę z tym żyć. Rozumiem.
– Bardzo dobry artykuł, Kate. A teraz idę się uczyć.
W duchu składam sobie przyrzeczenie, że od teraz nie będę
o nim myśleć, a potem wyjmuję notatki i biorę się za czytanie.
Dopiero kiedy leżę w łóżku i próbuję zasnąć, pozwalam
myślom pomknąć ku temu dziwacznemu przedpołudniu. Ciągle
przypomina mi się ten jego tekst: „Nie bawię się w dziewczyny”
i wkurzam się na siebie, że nie przyswoiłam tej informacji prędzej,
kiedy znajdowałam się w jego ramionach i każdą komórką błagałam,
aby mnie pocałował. Przecież to wtedy powiedział. Nie chciał mnie
jako swojej dziewczyny. Przekręcam się na bok. A może on żyje
w celibacie? Zamykam oczy i zaczyna mi pracować wyobraźnia.
Może on czeka. „Nie na ciebie” – prycha zaspana podświadomość,
po czym przypuszcza atak na moje sny.
Tej nocy śnię o szarych oczach, liściastych wzorkach
na mleku i biegam po ciemnych pomieszczeniach, rozjaśnianych
jedynie upiornym światłem jarzeniówek, i nie wiem, czy biegnę
ku czemuś, czy przed czymś uciekam...
Odkładam długopis. Skończyłam. Ostatni egzamin dobiegł
kresu. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech zadowolenia. To chyba
pierwszy uśmiech w tym tygodniu. Jest piątek i wieczorem będziemy
świętować, ostro świętować. Możliwe, że nawet się upiję! Jeszcze
nigdy nie byłam pijana. Zerkam w drugi koniec sali gimnastycznej
na Kate, która zawzięcie pisze. Zostało pięć minut. No i nadszedł
koniec mojej uczelnianej kariery. Już nigdy nie będę musiała siedzieć
wśród niespokojnych, osamotnionych studentów. W myślach robię
pełne gracji gwiazdy, doskonale wiedząc, że tylko tam jest to
możliwe. Kate kończy pisać i odkłada długopis. Patrzy w moją
stronę. Ona także się uśmiecha.
Wracamy jej autem do mieszkania, nie rozmawiając
po drodze o ostatnim egzaminie. Kate bardziej przejmuje się tym,
w co się ubrać dzisiejszego wieczoru.
Szukam w torebce kluczy.
– Ana, przesyłka dla ciebie. – Kate stoi na schodkach przed
drzwiami, trzymając w ręce paczkę owiniętą w brązowy papier.
Dziwne. Niczego ostatnio nie zamawiałam z Amazona. Kate
wręcza mi paczkę i bierze ode mnie klucze, aby otworzyć drzwi.
Przesyłkę zaadresowano do panny Anastasii Steele. Brak adresu
nadawcy. Może to od mamy albo Raya.
– Pewnie od rodziców.
– Otwórz! – Kate cała w skowronkach idzie prosto do kuchni
po naszego „szampana na koniec egzaminów”.
Rozrywam papier i moim oczom ukazuje się obite skórą
pudełko. W środku znajdują się trzy pozornie identyczne książki
w idealnym stanie, obite starym materiałem, oraz arkusik białego
papieru. Po jednej stronie napisano odręcznie następujący tekst:
Dlaczego nie powiedziałaś o grożącym niebezpieczeństwie?
Dlaczego mnie nie ostrzegłaś?
Kobiety wiedzą przed czym się mieć na baczność ,gdyż
czytają powieści,zdradzające wszystkie sztuczki...
Rozpoznaję cytat z Tessy. Cóż za ironia – dopiero co przez
trzy godziny pisałam pracę na temat powieści Thomasa Hardy’ego.
A może to wcale nie ironia... może to coś rozmyślnego. Oglądam
książki, trzy tomy Tessy d’Urberville. Otwieram pierwszą z góry.
A tam staroświecką czcionką napisano:
A niech mnie, to pierwsze wydanie. Muszą być warte
majątek. I od razu wiem, kto je przysłał. Kate zerka mi ponad
ramieniem na książki. Bierze do ręki kartkę.
– Pierwsze wydanie – szepczę.
– Nie. – Kate otwiera szeroko oczy z niedowierzaniem. –
Grey?
Kiwam głową.
– Nikt inny nie przychodzi mi na myśl.
– Co znaczy ta kartka?
– Nie mam pojęcia. To chyba ostrzeżenie; on ciągle mnie
ostrzega. Licho wie czemu. Przecież nie dobijam się do jego drzwi. –
Marszczę brwi.
– Wiem, że nie chcesz o nim rozmawiać, ale też wiem,
że o nim myślisz. Czy cię ostrzega, czy nie.
W minionym tygodniu nie pozwoliłam sobie rozmyślać
o Christianie Greyu. Okej... jego szare oczy nadal prześladują mnie
w snach i wiem, że minie wieczność, nim wymażę z pamięci, jak to
jest – być w jego ramionach i czuć ten wspaniały zapach. Dlaczego
mi to przysłał? Przecież powiedział, że nie jestem dla niego.
– Znalazłam jedno pierwsze wydanie Tessy w Nowym Jorku
za czternaście tysięcy dolarów. Ale twoje jest w znacznie lepszym
stanie. Musiało kosztować jeszcze więcej. – Kate zasięga porady
u swego najlepszego przyjaciela, Google.
– Ten cytat, Tessa mówi to do matki niegodziwie
potraktowana przez Aleca D’Urberville’a.
– Wiem – duma Kate. – Co on ci próbuje powiedzieć?
– Nie wiem i mam to gdzieś. Nie mogę przyjąć tych książek.
Odeślę je z równie zbijającym z tropu cytatem z jakiegoś
mroczniejszego fragmentu Tessy.
– Tego, w którym Angel Clare każe się odpierdolić? – pyta
Kate, zachowując całkowitą powagę.
– Tak, właśnie tego. – Chichoczę. Uwielbiam Kate, jest taka
lojalna i zawsze mnie wspiera. Wypakowuję książki i kładę je
na stole. Kate wręcza mi kieliszek z szampanem.
– Za koniec egzaminów i nasze nowe życie w Seattle – mówi
z szerokim uśmiechem.
– Za koniec egzaminów, nasze nowe życie w Seattle
i doskonałe wyniki. – Stukamy się kieliszkami i pijemy.
W barze jest głośno i pełno w nim prawie absolwentów,
którzy przyszli świętować. Dołącza do nas José. On kończy studia
dopiero za rok, ale jest w imprezowym nastroju i kupuje nam
wszystkim dzban margarity, dzięki czemu ogarnia nas poczucie
wolności. Gdy wypijam piątego drinka, doskonale zdaję sobie
sprawę, że to mało rozsądne. Zwłaszcza że wcześniej był już
szampan.
– I co teraz, Ana? – José przekrzykuje hałas.
– Kate i ja przeprowadzamy się do Seattle. Rodzice Kate
kupili jej tam mieszkanie.
– Dios mio, ależ oni sobie żyją. Ale wrócisz na moją
wystawę?
– No jasne, José, za nic bym jej nie przegapiła. – Uśmiecham
się, a on obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie.
– Twoja obecność wiele dla mnie znaczy, Ana – szepcze mi
do ucha. – Jeszcze jedną margaritę?
– José Luisie Rodriguez, czy ty próbujesz mnie upić?
Bo chyba ci się udaje. – Chichoczę. – Chyba lepiej napiję się piwa.
Pójdę zamówić nam cały dzban.
– Więcej procentów, Ana! – woła Kate.
Kate ma bardzo mocną głowę. Ramieniem obejmuje Leviego,
jednego z naszych kolegów z wydziału, który pracuje w studenckiej
gazecie jako fotograf. Na dzisiaj dał sobie spokój z fotografowaniem
otaczającej go pijackiej zabawy. Wzrokiem wodzi za Kate. A ona
wygląda oszałamiająco w bluzeczce na ramiączkach, obcisłych
dżinsach i szpilkach. Włosy upięła wysoko i tylko pojedyncze pasma
otaczają jej twarz. Ja należę raczej do dziewczyn preferujących
trampki i T-shirty, ale włożyłam najlepsze dżinsy. Wyplątuję się
z objęć José i wstaję od stolika. O kurczę. Kręci mi się w głowie.
Muszę się przytrzymać oparcia krzesła. Drinki oparte na tequili to
nie jest dobry pomysł.
Przeciskam się do baru i uznaję, że skoro i tak wstałam
od stolika, to powinnam skorzystać z toalety. Dobrze myślisz,
Ana. Chwiejnym krokiem ruszam w stronę łazienek. Oczywiście
trzeba czekać w kolejce, ale na korytarzu jest przynajmniej spokojnie
i chłodno. Wyjmuję z kieszeni komórkę, aby zabić czymś nudę
czekania. Hmm... do kogo ostatniego dzwoniłam? Do José? Przed
nim jest numer, którego nie rozpoznaję. Ach tak. Grey, to chyba jego
numer. Chichoczę. Nie mam pojęcia, która jest godzina, może go
obudzę. Może powie mi, dlaczego przysłał mi te książki i zagadkową
wiadomość. Jeśli chce, abym się trzymała na dystans, powinien
zostawić mnie w spokoju. Powstrzymuję pijacki uśmiech i wciskam
odpowiedni przycisk. Odbiera po drugim sygnale.
– Anastasio?
W jego głosie słychać zaskoczenie. Cóż, szczerze mówiąc,
sama jestem zaskoczona tym, że do niego dzwonię. Wtedy mój
zamroczony umysł zaczyna pracować... Skąd wie, że to ja?
– Dlaczego przysłałeś mi książki? – pytam bełkotliwie.
– Anastasio, wszystko w porządku? Masz dziwny głos –
mówi z niepokojem.
– To nie ja jestem dziwna, ale ty – rzucam oskarżycielsko.
Proszę bardzo, niech wie. Alkohol uczynił mnie odważną.
– Anastasio, czy ty piłaś?
– A co ci do tego?
– Jestem ciekawy. Gdzie teraz jesteś?
– W barze.
– Którym barze? – W jego głosie słychać irytację.
– W barze w Portland.
– Jak wrócisz do domu?
– Dam sobie radę. – Ta rozmowa nie przebiega tak, jak się
spodziewałam.
– W jakim barze jesteś?
– Dlaczego przysłałeś mi te książki, Christianie?
– Anastasio, gdzie jesteś? Mów natychmiast. – Jego ton jest
tak despotyczny, że wyobrażam go sobie jako reżysera sprzed lat
ubranego w bryczesy i dzierżącego staroświecki megafon oraz
szpicrutę. Pod wpływem tej wizji śmieję się w głos.
– Jesteś taki... władczy – chichoczę.
– Ana, gdzie ty, kurwa, jesteś?
Christian Grey przeklina. Znowu się śmieję.
– Jestem w Portland... daleko od Seattle.
– Gdzie w Portland?
– Dobranoc, Christianie.
– Ana!
Rozłączam się. Ha! Ale w sumie nie odpowiedział mi
na pytanie dotyczące książek. Marszczę brwi. Misja niezakończona
sukcesem. Naprawdę jestem pijana – strasznie kręci mi się w głowie,
kiedy krok za krokiem przesuwam się w stronę toalety. Cóż, taki był
przecież plan. W końcu docieram do kabiny. Bezmyślnie wpatruję
się w wiszący na drzwiach plakat, wychwalający zalety
bezpiecznego seksu. Zaraz, zaraz, czy ja przed chwilą zadzwoniłam
do Christiana Greya? Cholera. Odzywa się mój telefon, a ja
aż podskakuję.
– Cześć – rzucam nieśmiało do aparatu. Tego akurat się nie
spodziewałam.
– Jadę po ciebie – oświadcza i rozłącza się. Tylko Christian
może wydawać się jednocześnie spokojny i groźny.
Kuźwa. Podciągam dżinsy. Mocno wali mi serce. Jedzie
po mnie? O nie. Chyba zaraz zwymiotuję... nie... już dobrze. To
przez niego kręci mi się w głowie. Nie powiedziałam mu, gdzie
jestem. Nie znajdzie mnie. Poza tym podróż z Seattle potrwa kilka
godzin, a do tego czasu nas już tu dawno nie będzie. Myję ręce
i zerkam do lustra. Mam zaróżowione policzki i wyglądam nieco
niewyraźnie. Hmm... tequila.
Całą wieczność czekam przy barze na dzban piwa, w końcu
wracam do stolika.
– Długo cię nie było – gani mnie Kate. – Gdzie się
podziewałaś?
– Czekałam w kolejce do kibelka.
José i Levi zatopieni są w ożywionej dyskusji na temat
miejscowej drużyny bejsbolowej. José przerywa na chwilę tyradę
i rozlewa wszystkim piwo, a potem pociąga spory łyk.
– Kate, wyjdę na chwilę na dwór i zaczerpnę świeżego
powietrza.
– Ana, ale ty masz słabą głowę.
– Za pięć minut wracam.
I znowu przeciskam się przez tłum. Robi mi się niedobrze,
w głowie mi się nieprzyjemnie kręci i lekko się chwieję na nogach.
Bardziej niż zazwyczaj.
Oddychając chłodnym wieczornym powietrzem,
uświadamiam sobie, że naprawdę mam nieźle w czubie. Wszystko
widzę podwójnie, jak w starych odcinkach Toma i Jerry’ego. Chyba
zaraz puszczę pawia. Czemu się aż tak zaprawiłam?
– Ana. – Przy moim boku zjawia się José. – Wszystko
w porządku?
– Chyba trochę za dużo wypiłam. – Uśmiecham się do niego
blado.
– Ja też – mruczy i bacznie mi się przygląda. – Pomóc ci? –
pyta i przysuwa się, po czym obejmuje ramieniem.
– José, nic mi nie jest. Trzymam się. – Dość słabo próbuję go
odepchnąć.
– Ana, proszę – szepcze i przyciąga mnie bliżej siebie.
– José, co ty wyrabiasz?
– Wiesz, że cię lubię, Ana, proszę. – Jedną ręką obejmuje
w pasie, a drugą ujmuje brodę. Jasny gwint... on mnie zamierza
pocałować.
– Nie, José, przestań, nie. – Odpycham go, ale jego
umięśnione ciało jest silniejsze. Palce wsunął w moje włosy i teraz
unieruchamia mi głowę.
– Proszę, Ana, cariña – szepcze w moje usta. Oddech ma
ciepły i zbyt słodki: od margarity i piwa. Delikatnie całuje moją
brodę, kierując się ku kącikowi ust. Ogarnia mnie panika. Czuję się
pijana i pozbawiona kontroli nad sytuacją. Mam wrażenie, że się
duszę.
– José, nie – błagam. Nie chcę tego. Jesteś moim
przyjacielem i zaraz chyba zwymiotuję.
– Wydaje mi się, że pani powiedziała „nie”. –
W ciemnościach odzywa się cichy głos. Święty Barnabo! Christian
Grey, to on. Skąd się tu wziął? José mnie puszcza.
– Grey – rzuca zwięźle. Zerkam niespokojnie na Christiana.
Patrzy spode łba na José i widać, że jest wściekły. Cholera. Żołądek
podchodzi mi do gardła i zginam się we dwoje. Moje ciało nie jest
dłużej w stanie tolerować alkoholu i spektakularnie wymiotuję
na ulicę.
– Dios mio, Ana! – José odskakuje ze wstrętem.
Grey chwyta moje włosy i odsuwa je z linii ognia.
Delikatnie prowadzi mnie w stronę wysokiego klombu
na skraju parkingu. Z uczuciem ulgi dostrzegam, że panuje tam
względna ciemność.
– Jeśli masz jeszcze wymiotować, zrób to tutaj. Przytrzymam cię.
Jedną ręką obejmuje moje ramiona, a drugą przytrzymuje
włosy. Niezdarnie próbuję go odepchnąć, ale znowu wymiotuję...
i znowu. Kurczę, ile to jeszcze będzie trwać? Nawet kiedy żołądek
mam już pusty, targają mną paskudne torsje. W duchu zarzekam się,
że już nigdy nie tknę alkoholu. To wszystko jest po prostu zbyt
potworne. W końcu torsje mijają.
Opieram się dłońmi o otaczający klomb murek i ledwie się
trzymam na nogach – takie wymioty są strasznie wyczerpujące. Grey
puszcza mnie i podaje chusteczkę. Tylko on mógłby mieć przy sobie
świeżo wypraną, lnianą chusteczkę z monogramem. CTG. Nie
wiedziałam, że można je jeszcze kupić. Wycieram usta,
zastanawiając się, co znaczy „T”. Nie jestem w stanie na niego
spojrzeć, tak strasznie mi wstyd. Chcę, aby połknęły mnie azalie
na klombie. Chcę znaleźć się gdziekolwiek, wszędzie, byle nie tutaj.
José stoi w pobliżu wejścia do baru i nas obserwuje. Jęczę
i chowam twarz w dłoniach. To musi być najgorsza chwila w moim
życiu. Nadal kręci mi się w głowie, kiedy próbuję sobie przypomnieć
gorszą. Może odrzucenie Christiana. Ale to teraz jest znacznie
bardziej upokarzające. Zbieram się na odwagę i zerkam na niego.
Spogląda na mnie z niezdradzającym niczego wyrazem twarzy.
Odwracam się i patrzę na José, który wydaje się mocno zawstydzony
i – podobnie jak ja – onieśmielony przez Greya. Piorunuję go
wzrokiem. Mam parę słów do powiedzenia temu mojemu tak
zwanemu przyjacielowi, ale żadne z nich nie nadaje się
do powtórzenia w obecności pana prezesa Christiana Greya. Ana,
kogo ty próbujesz oszukać, przecież dopiero co widział, jak
puszczasz pawia na miejscową florę. Trudno to nazwać wytwornym
zachowaniem.
– Ja... eee... zobaczymy się w środku – mamrocze José i znika
za drzwiami, ale oboje go ignorujemy.
Zostaję sam na sam z Greyem. Kuźwa do kwadratu.
Co powinnam powiedzieć? Przeprosić za tamten telefon?
– Przepraszam – bąkam, wpatrując się w chusteczkę, którą
obracam w dłoniach. Materiał jest taki delikatny.
– Za co przepraszasz, Anastasio?
A więc, cholera, domaga się swego.
– Przede wszystkim za telefon, za wymiotowanie. Och, lista
się ciągnie bez końca. – Czuję, że zaczynam się rumienić. Błagam,
błagam, czy mogę natychmiast umrzeć?
– Wszyscy coś takiego przeżyliśmy, być może nie aż tak
dramatycznie jak ty – mówi cierpko. – Trzeba znać swoje granice,
Anastasio. Ja sam jestem zwolennikiem przesuwania granic, ale to
akurat jest naprawdę nie do przyjęcia. Czy masz w zwyczaju tak
właśnie się zachowywać?
W głowie mi się kręci od alkoholu i irytacji. A co to ma,
do cholery, z nim wspólnego? Ja go tutaj nie zapraszałam. Wygląda
to tak, jakby mężczyzna w średnim wieku ganił niesforne dziecko.
Po trochu mam ochotę oświadczyć mu, że jeśli każdego wieczoru
chcę się tak upić, to moja decyzja i jemu nic do tego – ale brakuje mi
odwagi. Nie teraz, kiedy wymiotowałam na jego oczach. Czemu on
nadal tu stoi?
– Nie – odpowiadam ze skruchą. – Jeszcze nigdy nie byłam
pijana i nie zamierzam tego powtórzyć.
Nie rozumiem, co on tu robi. Zaczyna mi się robić słabo.
Dostrzega to i chwyta mnie, chroniąc przed upadkiem. Trzyma mnie
w ramionach, tuląc do piersi niczym małe dziecko.
– Zawiozę cię do domu – oznajmia.
– Muszę powiedzieć Kate. – Święty Barnabo, znowu w jego
ramionach.
– Mój brat może jej powiedzieć.
– Co takiego?
– Mój brat Elliot rozmawia właśnie z panną Kavanagh.
– Och? – Nie rozumiem.
– Był ze mną, kiedy zadzwoniłaś.
– W Seattle? – Mam w głowie mętlik.
– Nie, mieszkam w Heathmanie.
Nadal? Dlaczego?
– Jak mnie znalazłeś?
– Namierzyłem twój telefon, Anastasio.
No a jakżeby inaczej. Jak to w ogóle możliwe? I czy to jest
legalne? „Prześladowca” – szepcze do mnie podświadomość przez
opary tequili, które nadal okupują mi mózg. Ale, jako że to on, nie
przeszkadza mi to.
– Masz jakiś żakiet czy torebkę?
– Eee... tak, jedno i drugie. Christianie, proszę, muszę
powiedzieć Kate. Będzie się martwić.
Zaciska usta w cienką linię i ciężko wzdycha.
– Skoro musisz.
Puszcza mnie, a potem bierze za rękę i prowadzi do baru.
Czuję się słaba, nadal pijana, zażenowana, wykończona, upokorzona
i – dziwna sprawa – niesamowicie podekscytowana. Grey trzyma
mnie za rękę – dezorientujący wachlarz emocji. Przynajmniej tydzień
zajmie mi ich rozpracowanie.
W środku jest głośno, tłoczno i włączono muzykę, więc
na parkiecie zdążył się już zgromadzić spory tłum. Kate nie ma przy
naszym stoliku, José także gdzieś zniknął. Osamotniony Levi ma
żałosną minę.
– Gdzie Kate? – pytam go, próbując przekrzyczeć hałas.
W głowie czuję dudnienie dopasowujące się rytmem do basów.
– Tańczy – odkrzykuje Levi.
Widać, że jest zły. Mierzy Christiana podejrzliwym
wzrokiem. Wkładam czarną marynarkę i przeciągam przez głowę
pasek torebki.
– Jest na parkiecie. – Dotykam ramienia Christiana i krzyczę
mu to do ucha, muskając nosem jego włosy, czując czysty, świeży
zapach. Ojej. Te wszystkie zakazane, nieznajome uczucia, którym
odmawiałam wydostania się na powierzchnię, gonią teraz w amoku
po moim wymęczonym ciele. Oblewam się rumieńcem, a gdzieś
w głębi moje mięśnie rozkosznie się zaciskają.
Wywraca oczami, bierze mnie znowu za rękę i prowadzi
do baru. Natychmiast zostaje obsłużony, pan Kontroler Grey nie
musi czekać. Czy jemu wszystko przychodzi tak łatwo? Nie słyszę,
co zamawia. Po chwili wręcza mi dużą szklankę wody z lodem.
– Pij!
Poruszające się światła obracają się w rytm muzyki,
oblewając dziwną kolorową poświatą wnętrze lokalu i jego klientelę.
Są na przemian zielone, niebieskie, białe i demonicznie czerwone.
Grey przygląda mi się uważnie. Biorę niepewny łyk.
– Do dna! – woła do mnie.
Jest taki apodyktyczny. Przeczesuje palcami swoje niesforne
włosy. Wygląda na sfrustrowanego i zagniewanego. Ma jakiś
problem? Nie licząc niemądrej pijanej dziewczyny, która dzwoni
do niego w środku nocy i której jego zdaniem potrzebny jest ratunek.
No i okazuje się, że rzeczywiście, trzeba ją uratować przed zalotami
przyjaciela. A potem patrzeć, jak puszcza pawia za pawiem. „Och,
Ana... czy ty to kiedykolwiek przebijesz?” Moja podświadomość
cmoka i piorunuje mnie wzrokiem. Chwieję się lekko i on kładzie mi
dłoń na ramieniu. Robię, co mi każe, i wypijam całą wodę. Robi mi
się niedobrze. Grey bierze ode mnie szklankę i stawia ją na barze.
Mętnie zauważam, w co jest ubrany: luźną koszulę z białego lnu,
dżinsy, czarne conversy i ciemną marynarkę w prążki. Kołnierzyk
koszuli jest rozpięty i widać kilka włosków. W swoim przymuleniu
stwierdzam, że wygląda bardzo apetycznie.
Znowu mnie bierze za rękę. Ożeż, prowadzi mnie na parkiet.
Cholera. Ja nie tańczę. Wyczuwa moją niechęć i w kolorowym
świetle dyskotekowych lamp widzę jego rozbawiony, z lekka
sardoniczny uśmiech. Pociąga mnie mocno za rękę i znowu jestem
w jego ramionach. Zaczyna się poruszać, a ja razem z nim. O rany,
ależ on tańczy. I nie mogę uwierzyć, że za nim nadążam. Może
dlatego, że jestem pijana. Przyciska mnie mocno do siebie i jestem
pewna, że gdyby mnie nie trzymał, tobym się przewróciła. W głowie
pojawia mi się ostrzeżenie mamy: „Nie ufaj mężczyźnie, który umie
tańczyć”.
Prowadzi nas przez tłum tancerzy na drugi koniec parkietu
i teraz znajdujemy się obok Kate i Elliota, brata Christiana. Muzyka
głośno dudni, także w mojej głowie. A niech mnie! Kate działa.
Tańczy, jakby jutra nie było, a robi tak tylko wtedy, kiedy ktoś jej się
podoba. Naprawdę podoba. To oznacza, że jutro rano śniadanie
zjemy we troje. Kate!
Christian nachyla się i krzyczy coś Elliotowi do ucha. Nie
słyszę co. Elliot jest wysoki, szeroki w barach, ma jasne kręcone
włosy i jasne oczy błyszczące szelmowsko. W tym pulsującym
świetle nie potrafię określić ich koloru. Elliot uśmiecha się szeroko
i bierze Kate w ramiona, a ona w ogóle nie protestuje... Kate!
Pomimo stanu upojenia alkoholowego doznaję szoku. Przecież
dopiero co go poznała. Kiwa głową na to, co mówi Elliot, uśmiecha
się do mnie i macha. Christian w ekspresowym tempie wyprowadza
nas z parkietu.
Ale nie udało mi się z nią porozmawiać. Wszystko
w porządku? Doskonale wiem, w jakim kierunku to wszystko
zmierza. Muszę wygłosić jej wykład na temat bezpiecznego seksu.
Mam nadzieję, że zapoznała się z treścią plakatów wiszących
na drzwiach toalet. Myśli przetaczają mi się przez głowę, walcząc
z pijackim zamroczeniem. Tak tu ciepło, tak głośno, tak kolorowo –
zbyt jaskrawo. Głowa zaczyna mi wirować, o nie... i mam wrażenie,
jakby ku mojej twarzy zbliżała się podłoga. Ostatnie, co słyszę, nim
odpływam w ramionach Christiana Greya, to jego przekleństwo.
– Kurwa!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz