19 maja 2013

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY


Budze się nagle. Chyba we śnie spadłam ze schodów i teraz
jestem kompletnie zdezorientowana. Jest ciemno i sama leżę w łóżku
Christiana. Coś mnie obudziło, jakaś natrętna myśl. Zerkam
na budzik przy łóżku. Piąta rano, ale czuję się wyspana. Czemu?
Och, różnica czasu, w Georgii jest teraz ósma. O cholera, muszę
wziąć pigułkę. Gramolę się z łóżka wdzięczna temu czemuś, co mnie
obudziło. Słyszę ciche dźwięki fortepianu. Christian gra. To akurat
muszę zobaczyć. Uwielbiam patrzeć, jak to robi. Wkładam szlafrok
i idę cicho korytarzem, nasłuchując magicznych dźwięków
melodyjnego lamentu, dochodzących z salonu.
Plama światła. Christian siedzi w niej i gra, a jego włosy
błyszczą niczym miedź. Wygląda, jakby był nagi, ale wiem, że ma
na sobie spodnie od piżamy. Koncentruje się, pięknie grając,
pogrążony w melancholii muzyki. Waham się, obserwując go
w ciemności, nie chcąc mu przeszkadzać. Mam ochotę go przytulić.
Wydaje się zagubiony, wręcz smutny i boleśnie samotny – a może to
wina przepełnionej żalem muzyki. Kończy utwór, przez ułamek
sekundy panuje cisza, a potem zaczyna go grać od nowa. Przesuwam
się ostrożnie w jego stronę, przyciągana jak ćma do ognia... Na tę
myśl się uśmiecham. Christian unosi głowę, dostrzega mnie
i marszczy brwi, a potem znowu opuszcza wzrok na dłonie.
Cholera, wkurzył się, że mu przeszkadzam?
– Powinnaś spać – beszta mnie łagodnie.
Widzę, że jest zaabsorbowany czymś innym.
– Ty też – ripostuję, wcale nie tak łagodnie.
Ponownie podnosi wzrok, a na jego twarzy błąka się cień
uśmiechu.
– Udziela mi pani reprymendy, panno Steele?
– Tak, panie Grey.
– Nie mogę spać. – Marszczy brwi i przez jego twarz
przebiega ślad irytacji bądź gniewu. Na mnie? Na pewno nie.
Ignoruję jego minę, odważnie siadam obok niego na stołku
przed fortepianem i opieram głowę na jego nagim ramieniu. Patrzę,
jak jego sprawne palce pieszczą klawisze.
– Co to było? – pytam, gdy utwór dobiega końca.
– Chopin. Opus dwudzieste ósme, preludium numer cztery.
W tonacji e-moll, gdyby cię to interesowało – mruczy.
– Interesuje mnie wszystko, co robisz.
Odwraca się i delikatnie muska ustami moje włosy.
– Nie chciałem cię budzić.
– Nie obudziłeś. Zagraj ten drugi utwór.
– Drugi?
– Bacha, ten, który grałeś pierwszej nocy, gdy tu spałam.
– Och, Marcello.
Zaczyna grać powoli i w skupieniu. Czuję ruch dłoni w jego
ramionach, gdy opieram się o niego z zamkniętymi oczami. Smutne,
melancholijne nuty wirują wokół nas powoli i żałośnie, odbijając się
echem od ścian. Rozdzierająco piękny utwór, jeszcze smutniejszy niż
Chopin. Do pewnego stopnia odzwierciedla moje uczucia. Głębokie,
przejmujące pragnienie, aby lepiej poznać tego wyjątkowego
człowieka, zrozumieć jego smutek. Muzyka zbyt szybko dobiega
końca.
– Dlaczego grasz tylko takie smutne utwory?
Prostuję się i patrzę na niego, gdy w odpowiedzi na moje
pytanie wzrusza ramionami. W jego oczach czai się nieufność.
– Więc miałeś tylko sześć lat, kiedy zacząłeś grać? – nie daję
za wygraną.
Kiwa głową. Po chwili odpowiada:
– Oddałem się grze na fortepianie, aby sprawić przyjemność
mojej nowej matce.
– Aby pasować do idealnej rodziny?
– Można tak to ująć – mówi wymijająco. – Czemu nie śpisz?
Nie musisz wypocząć po wczorajszym wysiłku?
– Dla mnie jest ósma rano. I muszę wziąć pigułkę.
Unosi z zaskoczeniem brwi.
– Co za pamięć – mruczy i widzę, że jest pod wrażeniem. –
Tylko ty zaczęłaś je brać w innej strefie czasowej. Być może
powinnaś odczekać pół godziny, a jutro kolejne pół. Tak żebyś
w końcu mogła je łykać o rozsądnej porze.
– Dobry plan. No więc co będziemy robić przez te pół
godziny? – Mrugam niewinnie.
– Kilka rzeczy przychodzi mi do głowy. – Uśmiecha się
lubieżnie.
Odpowiadam obojętnym spojrzeniem, gdy tymczasem
mięśnie w podbrzuszu natychmiast się zaciskają.
– Z drugiej strony... moglibyśmy porozmawiać – sugeruję
cicho.
Marszczy brwi.
– Wolę to, co mi chodzi po głowie. – Bierze mnie na kolana.
– Zawsze wybierzesz seks zamiast rozmowy. – Śmieję się
i chwytam go za ramiona.
– To prawda. Zwłaszcza z tobą. – Muska nosem moje włosy
i całuje szyję. – Może na fortepianie – szepcze.
O rety. Moje całe ciało napina się na tę myśl. Fortepian.
Nieźle.
– Wyjaśnijmy sobie od razu jedną rzecz – szepczę, gdy puls
mi zaczyna przyspieszać, a moja wewnętrzna bogini zamyka oczy,
delektując się dotykiem jego ust.
Na chwilę przerywa swoją zmysłową napaść.
– Zawsze taka złakniona informacji, panno Steele. No więc
co wymaga wyjaśnienia? – Jego ciepły oddech pieści mi szyję.
– My – szepczę i zamykam oczy.
– Hmm. A co konkretnie? – Przerywa obsypywanie
pocałunkami mego ramienia.
– Umowa.
Christian unosi głowę i patrzy na mnie, a w jego oczach
widać cień rozbawienia. Wzdycha. Gładzi mnie opuszkami palców
po policzku.
– Cóż, umowa podlega jeszcze dyskusji, nie sądzisz? – Głos
ma niski i schrypnięty, oczy łagodne.
– Jak to?
– Tak to – uśmiecha się. Patrzę na niego pytająco.
– Ale to ty tak bardzo na nią nalegałeś.
– To było wcześniej. Zresztą Zasady są już ustalone i dalej
obowiązują.
– Wcześniej?
– Przed... – urywa i do jego oczu wraca rezerwa. – Więcej. –
Wzrusza ramionami.
– Och.
– Poza tym już dwa razy byliśmy w pokoju zabaw, a ty nie
uciekłaś, gdzie pieprz rośnie.
– A spodziewasz się, że tak zrobię?
– Ty jesteś zupełnie nieprzewidywalna, Anastasio – stwierdza
sucho.
– A więc postawmy sprawę jasno. Chcesz, żebym przez cały
czas trzymała się Zasad, ale nie tego, co zawiera pozostała część
umowy?
– Z wyjątkiem pokoju zabaw. Tam masz postępować zgodnie
z duchem tej umowy. I owszem, chcę, żebyś trzymała się Zasad.
Przez cały czas. Wtedy będę miał pewność, że jesteś bezpieczna
i będę mógł cię mieć zawsze, kiedy tego zapragnę.
– A jeśli złamię którąś z Zasad?
– Wtedy cię ukarzę.
– A czy nie będzie ci do tego potrzebne moje pozwolenie?
– Owszem.
– A jeśli się nie zgodzę?
Przygląda mi się przez chwilę. Wydaje się skonsternowany.
– Jeśli się nie zgodzisz, to się nie zgodzisz. Będę cię musiał
jakoś przekonać.
Odrywam się od niego i wstaję. Potrzebuję nieco dystansu.
Marszczy brwi, gdy wpatruję się w niego. W jego oczach znowu się
czai rezerwa i nieufność.
– Więc aspekt kary pozostaje.
– Tak, ale tylko wtedy, gdy złamiesz Zasady.
– Będę musiała jeszcze raz je przeczytać – mówię, próbując
sobie przypomnieć szczegóły.
– Przyniosę ci. – Jego ton staje się nagle rzeczowy.
O rany. Tak szybko zrobiło się poważnie. Christian wstaje
ze stołka i udaje się do gabinetu. Swędzi mnie skóra głowy. Jezu,
przydałaby mi się herbata. Przyszłość naszego tak zwanego związku
jest omawiana o piątej czterdzieści pięć rano, kiedy jego absorbuje
coś innego – czy to mądre? Idę do kuchni, którą spowija ciemność.
Gdzie się włącza światło? Znajduję włącznik, a potem napełniam
wodą czajnik. Pigułka! Sięgam po torebkę, którą zostawiłam
na barze śniadaniowym i szybko je znajduję. Połykam jedną.
Po chwili wraca Christian i siada na jednym ze stołków. Przygląda
mi się uważnie.
– Proszę bardzo. – Przesuwa w moją stronę wydrukowany
dokument i widzę, że coś w nim wykreślił.
ZASADY
Posłuszeństwo:Uległa będzie wypełniać wszystkie wydawane przez
Pana polecenia bezzwłocznie i bez zastrzeżeń. Uległa wyrazi zgodę
na każdą czynność seksualną, którą Pan uzna za odpowiednią
i przyjemną, z wyjątkiem czynności wymienionych w granicach
bezwzględnych (Załącznik nr 2). Uczyni to z ochotą i bez wahania.
Sen:Uległa ma obowiązek spać minimum osiem siedem godzin
podczas tych nocy, których nie spędza w towarzystwie Pana.
Jedzenie:Uległa będzie spożywać regularne posiłki w celach
zdrowotnych i dla zachowania dobrego samopoczucia z zalecanej
listy pokarmów (Załącznik nr 4). Uległa nie będzie podjadać między
posiłkami; wyjątek stanowią owoce.
Ubiór:W czasie obowiązywania niniejszej Umowy Uległa będzie
nosić wyłącznie te stroje, które zostały zaakceptowane przez Pana.
Pan ustanowi w tym celu specjalny budżet, z którego Uległa będzie
korzystać. Doraźnie Pan będzie towarzyszył Uległej podczas robienia
zakupów. Jeśli Pan wyrazi taką wolę, Uległa będzie w okresie
obowiązywania Umowy nosić ozdoby i dodatki wymagane przez
Pana, w jego obecności bądź w innym czasie, jaki Pan uzna
za stosowny.
Aktywność fizyczna:Pan zapewni Uległej usługi trenera osobistego
cztery razy w tygodniu po sześćdziesiąt minut – godziny do ustalenia
między trenerem a Uległą. Trener będzie zdawał Panu relację
z postępów czynionych przez Uległą.
Higiena osobista/dbanie o urodę: Uległa będzie przez cały czas czysta
i ogolona i/lub wydepilowana woskiem. Uległa będzie korzystać
z usług salonu piękności wybranego przez Pana. Częstotliwość
takich wizyt oraz rodzaj zabiegów ustala Pan.
Bezpieczeństwo:Uległa nie będzie nadużywać alkoholu, palić,
zażywać narkotyków ani narażać się na niepotrzebne
niebezpieczeństwo.
Zachowanie:Uległa nie będzie nawiązywać relacji seksualnych
z nikim poza Panem. Uległa będzie prowadzić się skromnie,
w sposób godny szacunku. Musi mieć świadomość, iż jej zachowanie
w bezpośredni sposób odbija się na Panu. Zostanie pociągnięta
do odpowiedzialności za wszelkie występki, wykroczenia
i niewłaściwe zachowanie, jakich się dopuści, nie przebywając
w towarzystwie Pana.
Niedotrzymanie któregoś z warunków wymienionych powyżej
będzie skutkować natychmiastowym wymierzeniem kary, której
charakter zostanie określony przez Pana. – A więc posłuszeństwo
nadal obowiązuje?
– O tak – uśmiecha się szeroko.
Kręcę z rozbawieniem głową i nim zdaję sobie sprawę z tego,
co robię, przewracam oczami.
– Czy ty właśnie przewróciłaś oczami, Anastasio? – pyta bez
tchu.
O kurwa.
– Możliwe, zależnie od tego, jaka jest twoja reakcja.
– Taka sama jak zawsze – odpowiada, kręcąc głową. Oczy
mu błyszczą podekscytowaniem.
Przełykam odruchowo ślinę i przez moje ciało przebiega
dreszcz radosnego podniecenia.
– Więc... – Jasna cholera. I co ja mam zrobić?
– Tak? – Oblizuje dolną wargę.
– Chcesz dać mi teraz klapsy.
– Tak. I zrobię to.
– Czyżby, panie Grey? – uśmiecham się. Cóż, każdy kij ma
dwa końce.
– Zamierzasz mnie powstrzymać?
– Najpierw będziesz mnie musiał złapać.
Jego oczy rozszerzają się, a potem Christian uśmiecha się
szeroko, powoli wstając ze stołka.
– Naprawdę, panno Steele?
Dzieli nas bar śniadaniowy.
– I przygryzasz dolną wargę – mówi bez tchu, przesuwając
się powoli w lewo. Ja robię to samo.
– Nie ośmielisz się – przekomarzam się z nim. – W końcu ty
też przewracasz oczami. – Dalej przesuwa się w moją stronę.
– Owszem, ale to ty właśnie podniosłaś poprzeczkę w tej
grze. – Oczy mu płoną i cały emanuje wyczekiwaniem.
– Jestem szybka, wiesz? – Udaję nonszalancję.
– Ja też.
Nęka mnie we własnej kuchni.
– Przyjdziesz tu szybko? – pyta.
– A czy ja to potrafię?
– Panno Steele, co ma pani na myśli? – Uśmiecha się
znacząco. – Gorzej się to dla ciebie skończy, jeśli będę cię musiał
sam złapać.
– Nie masz innego wyjścia, Christianie. A w chwili obecnej
ani myślę dać ci się złapać.
– Anastasio, możesz się przewrócić i zrobić sobie krzywdę.
Co będzie stanowić rażące naruszenie zasady numer siedem, teraz
sześć.
– Niebezpieczeństwo grozi mi, odkąd tylko pana poznałam,
panie Grey, bez względu na zasady.
– Owszem. – Nieruchomieje na chwilę, marszcząc brwi.
I nagle rzuca się w moją stronę, na co ja reaguję piskiem.
Biegnę w stronę stołu w części jadalnej. Udaje mi się uciec i znowu
dzieli nas stół. Mocno wali mi serce, a w moim ciele buzuje
adrenalina. O kurczę... jakie to fajne. Znowu jestem dzieckiem.
Przyglądam się uważnie Christianowi, który zmierza w moją stronę.
Odsuwam się kawałek.
– Z całą pewnością wiesz, jak odwrócić uwagę mężczyzny,
Anastasio.
– Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panie Grey.
Odwrócić uwagę od czego?
– Życia. Wszechświata. – Macha wymijająco ręką.
– Gdy grałeś, sprawiałeś wrażenie bardzo skupionego.
Nieruchomieje i krzyżuje ręce na piersiach. Jest rozbawiony.
– Możemy się tak bawić przez cały dzień, mała, ale w końcu
cię złapię i wtedy dopiero popamiętasz.
– Wcale nie. – Nie mogę być zbyt pewna siebie. Powtarzam
te słowa jak mantrę. Moja podświadomość wygrzebała z dna szafy
adidasy i jest już w blokach startowych.
– Jeszcze by można pomyśleć, że nie chcesz, abym cię złapał.
– Bo nie chcę. I o to właśnie chodzi. Do kary mam
nastawienie takie, jak ty do dotykania twego ciała.
Zmienia się w ułamku sekundy. Znika wesoły Christian,
a ten, który stoi przede mną, wygląda tak, jakbym go uderzyła
w twarz. Jest szary na twarzy.
– To właśnie czujesz? – pyta szeptem.
Te trzy słowa i sposób, w jaki je wypowiada, wiele mówią.
O nie. Mówią mi tak wiele na jego temat i tego, co czuje. Mówią
o jego strachu i nienawiści do samego siebie. Marszczę brwi. Nie, ja
nie czuję się aż tak. Nie ma mowy. A może?
– Nie aż w takim stopniu, ale teraz może mnie lepiej
rozumiesz. – Patrzę na niego niespokojnie.
– Och.
Kurde. Wydaje się kompletnie zagubiony, jakbym
wyciągnęła mu dywan spod nóg.
Biorę głęboki oddech i obchodzę stół, i po chwili staję przed
Christianem, patrząc mu w pełne niepokoju oczy.
– Aż tak tego nie znosisz? – pyta cicho.
– Cóż... nie – uspokajam go. Jezu, a więc tak bardzo
nienawistna jest mu myśl, że ktoś miałby go dotknąć? – Nie. Mam
do tego stosunek ambiwalentny. Nie lubię tego, ale nie nienawidzę.
– Ale wczoraj wieczorem, w pokoju zabaw, ty...
– Robię to dla ciebie, Christianie, ponieważ ty tego
potrzebujesz. Ja nie. Wczoraj wieczorem nie zadałeś mi bólu.
Kontekst był zupełnie inny, poza tym ufam ci. Ale kiedy chcesz mnie
ukarać, boję się, że zrobisz mi krzywdę.
Jego oczy zasnuwają grafitowe burzowe chmury. Mija
sekunda za sekundą, aż w końcu mówi cicho:
– Chcę ci sprawiać ból. Ale nie taki, którego nie byłabyś
w stanie znieść.
Kurwa!
– Dlaczego?
Przeczesuje palcami włosy i wzrusza ramionami.
– Po prostu tego potrzebuję. – Patrzy na mnie z udręką,
a potem zamyka oczy i kręci głową. – Nie mogę ci tego wytłumaczyć
– szepcze.
– Nie możesz czy nie chcesz?
– Nie chcę.
– Więc wiesz dlaczego.
– Tak.
– Ale mi nie powiesz.
– Jeśli to zrobię, uciekniesz z krzykiem z tego pokoju i już
nigdy nie wrócisz. – Mierzy mnie nieufnym spojrzeniem. – Nie
mogę tak ryzykować, Anastasio.
– Chcesz, żebym została.
– Najbardziej na świecie. Gdybym cię stracił, nie zniósłbym
tego.
O rety.
Wpatruje się we mnie i nagle porywa w ramiona i całuje, och,
tak namiętnie. Zupełnie mnie tym zaskakuje, a ja wyczuwam w tym
pocałunku panikę i rozpaczliwą potrzebę.
– Nie odchodź. Powiedziałaś, że tego nie zrobisz, a we śnie
błagałaś, abym ja nie zostawiał ciebie – mruczy mi do ust.
Och... moje nocne wyznania.
– Nie chcę odejść. – I serce ściska mi się boleśnie.
To człowiek w potrzebie. Jego strach jest nagi i oczywisty,
ale Christian jest zagubiony... gdzieś we własnym mroku. Oczy ma
szerokie i pełne udręki. Mogę go uspokoić, przyłączyć się na chwilę
do mroku i dać mu nieco światła.
– Pokaż mi – mówię szeptem.
– Ale co?
– Pokaż mi, jak bardzo może boleć.
– Słucham?
– Ukarz mnie. Chcę wiedzieć, jak daleko możesz się posunąć.
Christian odsuwa się ode mnie kompletnie skonsternowany.
– Spróbowałabyś?
– Tak. Powiedziałam, że to zrobię. – Ale kieruje mną ukryty
motyw. Jeśli to zrobię, może on pozwoli mi się dotknąć.
Mruga powiekami.
– Ana, to takie dezorientujące.
– Ja też jestem zdezorientowana, ale chcę, żeby nam wyszło.
A ty i ja przekonamy się, raz na zawsze, czy jestem w stanie to
zrobić. Jeśli tak, wtedy może ty...
Jego oczy ponownie się rozszerzają. Wie, że chodzi mi
o dotykanie. Przez chwilę wygląda na rozdartego, potem jednak
na jego twarzy pojawia się zdecydowanie i mruży oczy, jakby się
zastanawiał nad alternatywą.
Nagle łapie mnie mocno za ramię, odwraca się i prowadzi
mnie w stronę schodów, a stamtąd do pokoju zabaw. Przyjemność
i ból, nagroda i kara – jego słowa rezonują w mojej głowie.
– Pokażę ci, jak bardzo może boleć, i wtedy będziesz mogła
podjąć decyzję. – Zatrzymuje się przed drzwiami. – Jesteś gotowa?
Kiwam głową. Lekko mi się w niej kręci, gdy z mojej twarzy
odpływa cała krew.
Otwiera drzwi, nadal trzymając moje ramię, z wieszaka przy
drzwiach zdejmuje coś, co wygląda jak pasek, a potem prowadzi
do obitej czerwoną skórą ławy na końcu pomieszczenia.
– Przełóż się przez nią – mruczy cicho.
Okej. Dam radę. Pochylam się nad miękką skórą. Nie zdjął
ze mnie szlafroka. Trochę mnie to dziwi. O kuźwa, będzie naprawdę
bolało... wiem to.
– Jesteśmy tu, ponieważ się zgodziłaś, Anastasio. I uciekałaś
przede mną. Zamierzam uderzyć cię sześć razy, a ty będziesz liczyć
razem ze mną.
Czemu, do licha, po prostu tego nie zrobi? Z karania mnie
zawsze robi takie przedstawienie. Przewracam oczami, dobrze
wiedząc, że mnie nie widzi.
Unosi skraj mego szlafroka i z jakiegoś powodu czuję się
bardziej naga, niż gdybym nic na sobie nie miała. Delikatnie pieści
moje pośladki, przesuwa po nich ciepłą dłonią.
– Zrobię to, żebyś zapamiętała, aby nie uciekać przede mną,
i choć jest to bardzo podniecające, nie chcę, abyś to więcej robiła –
szepcze.
Dociera do mnie ironia całej tej sytuacji. Uciekałam, żeby
tego uniknąć. Gdyby otworzył ramiona, pobiegłabym do niego
natychmiast.
– I przewróciłaś oczami. Znasz moje zdanie w tej kwestii. –
Nagle z jego głosu znika ten nerwowy strach. Wraca tam, gdzie
wcześniej się skrywał. Słyszę to w głosie Christiana, czuję w jego
dotyku. Atmosfera w pokoju ulega zmianie.
Zamykam oczy, przygotowując się na uderzenie.
Aż nadchodzi, takie, jakiego się obawiałam. Mimowolnie wydaję
okrzyk bólu i łykam głośno powietrze.
– Licz, Anastasio! – nakazuje.
– Jeden! – wołam i brzmi to jak przekleństwo.
Uderza mnie ponownie, a ból pulsuje wzdłuż linii uderzenia.
O kurwa... naprawdę boli.
– Dwa! – krzyczę. Tak dobrze uzewnętrznić ból.
Oddech ma urywany i głośny, gdy tymczasem ja nie
oddycham prawie wcale, desperacko szukając w sobie wewnętrznej
siły. Pas ponownie smaga mi ciało.
– Trzy! – W moich oczach pojawiają się nieproszone łzy.
Jezu, jest trudniej, niż myślałam. Boli o wiele bardziej niż podczas
klapsów.
– Cztery! – wołam, czując ponowny cios, i teraz łzy ciekną
już ciurkiem po mojej twarzy. Nie chcę płakać. Przepełnia mnie to
gniewem. Christian uderza znowu.
– Pięć. – Mój głos to bardziej zduszony szloch i w tym
momencie myślę, że go nienawidzę. Jeszcze jeden, dam radę. Moje
pośladki są całe w ogniu.
– Sześć – szepczę, gdy jeszcze raz czuję przeszywający ból.
Słyszę, jak Christian rzuca na podłogę pas i bierze mnie
w ramiona, pełen współczucia... a ja go wcale nie chcę.
– Puść mnie... nie... – Wyrywam mu się, odpychając go
od siebie. Walczę z nim. – Nie dotykaj mnie! – syczę. Prostuję się
i piorunuję go wzrokiem, a on patrzy na mnie oszołomiony.
Wierzchem dłoni gniewnie ocieram łzy. – To właśnie lubisz? Mnie,
w takim stanie? – Rękawem szlafroka wycieram nos.
Patrzy na mnie z rezerwą.
– Popieprzony z ciebie sukinsyn.
– Ana – mówi błagalnie, wyraźnie zaszokowany.
– Tylko mi tu nie „Anuj”! Musisz się w końcu wziąć
za siebie, Grey! – Po tych słowach odwracam się sztywno
i wychodzę z pokoju zabaw, cicho zamykając za sobą drzwi.
Opieram się o nie. I co teraz? Uciec? Zostać? Jestem taka
wściekła. Po policzkach płyną gorące łzy i wycieram je gniewnym
gestem. Mam ochotę zwinąć się w kulkę i jakoś dojść do siebie.
Uleczyć swoją zachwianą wiarę. Jak mogłam być taka głupia?
Oczywiście, że to boli.
Niepewnie dotykam pośladków. Aaa! Bolą. Dokąd pójść?
Nie do jego pokoju. Do mojego, czy też pokoju, który będzie mój,
nie jest mój... był mój. Dlatego właśnie chciał, żebym go miała.
Wiedział, że będę potrzebować własnej przestrzeni.
Idę sztywno w jego stronę, świadoma, że Christian może
pójść za mną. W pokoju jest jeszcze ciemno. Wchodzę niezgrabnie
do łóżka, uważając, aby nie siadać na obolałym tyłku. Zostaję
w szlafroku i otulam się nim. Zwijam się w kulkę i zaczynam
szlochać w poduszkę.
Co ja sobie myślałam? Dlaczego pozwoliłam mu to zrobić?
Pragnęłam zapuścić się w mrok, zbadać to, co się w nim kryje – ale
dla mnie to zbyt wiele. Nie potrafię tego robić. A przecież on tak
właśnie się zachowuje; to go podnieca.
W końcu się przebudziłam. Ale trzeba mu oddać, że mnie
ostrzegał, nie raz i nie dwa. On nie jest normalny. Ma potrzeby,
których ja nie jestem w stanie spełnić. Teraz to do mnie dociera. Nie
chcę, żeby tak mnie bił, już nigdy. Szlocham w poduszkę jeszcze
głośniej. Stracę go. Nie będzie chciał ze mną być, jeśli nie mogę mu
tego dać. Dlaczego, dlaczego, dlaczego musiałam się zakochać
w Szarym? Dlaczego? Dlaczego nie mogę kochać José albo Paula
Claytona, albo kogoś podobnego do mnie?
Och, i ta rozpacz na jego twarzy, gdy wychodziłam. Byłam
taka okrutna, zaszokowana bólem... Czy on mi wybaczy... Czy ja
wybaczę jemu? Myśli mam zagmatwane, rezonujące w mojej głowie.
Moja podświadomość kręci ze smutkiem głową, a wewnętrznej
bogini nigdzie nie widać. Och, cóż za mroczny poranek. Jestem
zupełnie sama. Chcę do mamy. Przypominają mi się jej słowa
na pożegnanie:
„Podążaj za głosem serca, skarbie, i proszę, postaraj się
za dużo wszystkiego nie analizować. Odpręż się i baw się dobrze.
Jesteś taka młoda. Możesz tak wiele w życiu doświadczyć, musisz
jedynie być otwarta. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze”.
I podążyłam za głosem serca, a teraz mam obolały tyłek
i przepełnia mnie udręka. Muszę odejść. Tak... muszę odejść. Nie
jesteśmy dla siebie stworzeni. Jak coś takiego w ogóle mogłoby się
udać? A myśl, że miałabym go już więcej nie zobaczyć, praktycznie
mnie dławi... mój Szary.
Słyszę, jak otwierają się drzwi. O nie, on tu jest. Kładzie coś
na stoliku nocnym. Materac ugina się pod jego ciężarem, gdy kładzie
się obok mnie.
– Ćśśś – mówi cicho, a ja mam ochotę odsunąć się od niego,
przenieść na drugi koniec łóżka, ale jestem jak sparaliżowana. Nie
mogę się ruszyć i leżę sztywno. – Nie walcz ze mną, Ana, proszę –
szepcze. Delikatnie bierze mnie w ramiona, chowa nos we włosach,
całuje szyję.
– Nie czuj do mnie nienawiści. – Jego oddech muska moją
skórę, głos jest boleśnie smutny. Serce ściska mi się na nowo
i pojawia się nowa fala łez. Christian całuje mnie delikatnie, czule,
ale ja zachowuję nieufność.
Leżymy tak razem długą chwilę, nie odzywając się ani
słowem. Tuli mnie do siebie, a ja powoli zaczynam się odprężać
i przestaję płakać. Nadchodzi świt, do pokoju zaczyna się wlewać
łagodne światło poranka. A my nadal leżymy w ciszy.
– Przyniosłem ci paracetamol i krem z arniką – odzywa się
w końcu.
Odwracam się bardzo powoli w jego ramionach, tak że teraz
leżę twarzą do niego. Głowę mam wspartą o jego ramię.
Wpatruję się w jego piękną twarz. Niczego się nie da z niej
wyczytać, ale Christian również patrzy mi w oczy, prawie w ogóle
nie mrugając. Och, jest taki niesamowicie przystojny. W tak krótkim
czasie stał mi się taki drogi. Unoszę rękę i przesuwam opuszkami
palców po jego policzku i kilkudniowym zaroście. Christian zamyka
oczy i wypuszcza powietrze.
– Przepraszam – szepczę.
Otwiera oczy i patrzy na mnie z konsternacją.
– Za co?
– Za to, co powiedziałam.
– Nie powiedziałaś niczego, czego bym nie wiedział. –
W jego oczach pojawia się ulga. – Przepraszam, że sprawiłem ci ból.
Wzruszam ramionami.
– Sama o niego poprosiłam. – I już wiem. Przełykam ślinę.
Oto ta chwila. Muszę to powiedzieć. – Nie sądzę, abym potrafiła być
taka, jak byś chciał – mówię cicho.
Otwiera szeroko oczy, mruga i przez jego twarz znowu
przebiega strach.
– Jesteś taka, jak bym chciał.
Słucham?
– Nie rozumiem. Nie jestem posłuszna i możesz mieć
pewność, że nigdy więcej ci na to nie pozwolę. A tego właśnie
pragniesz, sam mówiłeś.
Zamyka ponownie oczy i widzę na jego twarzy miriady
uczuć. Kiedy je otwiera, spojrzenie ma puste. O nie.
– Masz rację. Powinienem pozwolić ci odejść. Nie jestem
kimś odpowiednim dla ciebie.
Skóra głowy mnie swędzi, każdy mieszek włosa staje
na baczność, a ziemia usuwa się spod mych stóp, pozostawiając
czarną, ziejącą przepaść. O nie.
– Nie chcę odejść – szepczę. Z oczu znowu zaczynają mi
płynąć łzy.
– Ja też tego nie chcę – odpowiada cicho. Głos ma zduszony.
Unosi rękę i kciukiem ociera spływającą łzę. – Odkąd cię poznałem,
zacząłem naprawdę żyć. – Przesuwa kciukiem po mojej dolnej
wardze.
– Ja też. Zakochałam się w tobie, Christianie.
Otwiera szeroko oczy, ale tym razem widać w nich tylko
czysty, niekłamany strach.
– Nie – wyrzuca z siebie.
O nie.
– Nie możesz mnie kochać, Ana. Nie... to niewłaściwe. – Jest
przerażony.
– Niewłaściwe? A dlaczego?
– Cóż, popatrz na siebie. Nie potrafię dać ci szczęścia. – Głos
ma pełen udręki.
– Ale dajesz mi je. – Marszczę brwi.
– Nie w tej chwili, nie kiedy robię to, czego pragnę.
Kurwa mać. A więc to naprawdę koniec. Do tego się
wszystko sprowadza – niedopasowanie. Przypominają mi się te
wszystkie biedne uległe.
– Nigdy tego nie przeskoczymy, prawda? – pytam cicho.
Kręci bez słowa głową. Zamykam oczy. Nie jestem w stanie
na niego patrzeć.
– Cóż... w takim razie lepiej już pójdę – szepczę i siadam,
krzywiąc się.
– Nie, nie odchodź. – W jego głosie słychać panikę.
– Nie ma sensu, abym zostawała. – Nagle czuję się
zmęczona, dosłownie wykończona, i chcę już stąd iść. Wstaję
z łóżka, a Christian za mną.
– Zamierzam się ubrać. Chciałabym odrobiny prywatności –
mówię beznamiętnie i wychodzę z sypialni.
Na dole obrzucam spojrzeniem salon, myśląc o tym,
że jeszcze niedawno siedziałam z głową opartą na jego ramieniu
i słuchałam, jak gra na fortepianie. Tak wiele się wydarzyło
od tamtej pory. Otworzyły mi się oczy i zrozumiałam poziom jego
deprawacji. I wiem już, że nie jest on zdolny do miłości – dawania
i otrzymywania miłości. Potwierdziły się moje najgorsze obawy.
O dziwo napawa mnie to poczuciem swobody.
Ból jest tak wielki, że jego pełnia do mnie nie dociera. Czuję
otępienie. Jakimś cudem uciekłam od swego ciała i teraz jestem
zwykłym obserwatorem rozgrywającej się na moich oczach tragedii.
Biorę szybki prysznic, myjąc się metodycznie, myśląc wyłącznie
o kolejnej sekundzie. Teraz naciśnij butelkę z żelem pod prysznic.
Odstaw butelkę na półkę. Umyj twarz, ramiona... i tak dalej, proste,
mechaniczne czynności wymagające prostych, mechanicznych myśli.
Wychodzę spod prysznica, a ponieważ nie myłam włosów,
szybko się wycieram. Ubieram się w łazience, wyjmując z małej
walizki dżinsy i T-shirt. Spodnie ocierają mi się o tyłek, ale szczerze
mówiąc, cieszę się, czując ból, gdyż on odwraca moją uwagę
od tego, co dzieje się z moim biednym, złamanym sercem.
Przykucam, aby zamknąć walizkę, i dostrzegam torebkę
z prezentem dla Christiana: modelem szybowca Blanik L-23, który
trzeba samemu skleić. W moich oczach wzbierają łzy. O nie...
szczęśliwe czasy, kiedy była jeszcze nadzieja na więcej. Wyjmuję go
z walizki, wiedząc, że muszę mu go dać. Szybko wydzieram z notesu
kartkę, piszę kilka słów i kładę ją na wierzchu pudełka.

To mi przypomniało szczęśliwe chwile.
Dziękuje Ci.
Ana

Przeglądam się w lustrze. Widzę w nim bladość i oczy
przepełnione udręką. Zbieram włosy w kok i ignoruję fakt, że mam
spuchnięte od płaczu powieki. Moja podświadomość kiwa głową
z aprobatą. Nawet ona wie, że teraz należy oszczędzić mi drwin. Nie
mogę uwierzyć, że mój świat rozpada się na maleńkie kawałki,
że okrutnie mi odebrano nadzieję i marzenia. Nie, nie, nie myśl
o tym. Nie teraz, jeszcze nie. Biorę głęboki oddech, podnoszę
walizkę, zostawiam na jego poduszce samolot i kartkę, a potem udaję
się do salonu.
Christian rozmawia przez telefon. Ma na sobie czarne dżinsy
i T-shirt. Jest boso.
– Co takiego powiedział? – krzyczy, a ja aż podskakuję. –
Cóż, mógł nam, kurwa, powiedzieć prawdę. Jaki jest numer
do niego? Muszę zadzwonić... Welch, to prawdziwy burdel. –
Podnosi wzrok i zauważa mnie. – Znajdźcie ją – warczy, a potem się
rozłącza.
Podchodzę do kanapy i podnoszę z niej plecak, starając się
ignorować Christiana. Wyjmuję z niego Maca i przechodzę do części
kuchennej. Kładę go ostrożnie na barze śniadaniowym, a obok niego
BlackBerry i kluczyki do samochodu. Kiedy odwracam się twarzą
do niego, dostrzegam, że wpatruje się we mnie znieruchomiały
z przerażenia.
– Potrzebuję tych pieniędzy, które Taylor dostał za mojego
garbusa. – Głos mam czysty i spokojny, pozbawiony uczuć...
wspaniale.
– Ana, nie chcę tych rzeczy, są twoje – mówi
z niedowierzaniem. – Weź je.
– Nie, Christianie. Przyjęłam je tylko z musu, a teraz już ich
nie chcę.
– Ana, bądź rozsądna – beszta mnie, nawet teraz.
– Nie chcę niczego, co będzie mi o tobie przypominać.
Potrzebuję jedynie pieniędzy ze sprzedaży samochodu. – Głos mam
jednostajny.
– Naprawdę próbujesz mnie zranić?
– Nie. – Marszczę brwi, wpatrując się w niego. Oczywiście,
że nie... kocham cię. – Nie. Próbuję chronić siebie – dodaję szeptem.
Ponieważ ty nie pragniesz mnie tak, jak ja ciebie.
– Proszę, Ana, zabierz te rzeczy.
– Christianie, nie chcę się kłócić. Potrzebuję jedynie tamtych
pieniędzy.
Mruży oczy, ale ja już nie czuję onieśmielenia. Cóż, może
trochę. Odpowiadam spokojnym spojrzeniem, nie ustępując.
– Przyjmiesz czek? – pyta zjadliwie.
– Tak.
Odwraca się na pięcie i idzie do gabinetu. Po raz ostatni
obrzucam spojrzeniem jego apartament, obrazy na ścianach –
wszystkie abstrakcyjne, chłodne, wręcz zimne. Pasujące do niego.
Moje spojrzenie biegnie ku fortepianowi. Jezu, gdybym trzymała
buzię na kłódkę, kochalibyśmy się na fortepianie. Nie,
pieprzylibyśmy się na fortepianie. No, ja bym się kochała. On nigdy
się ze mną nie kochał, prawda? Dla niego to zawsze było pieprzenie.
Wraca Christian i wręcza mi kopertę.
– Taylor uzyskał dobrą cenę. Ten samochód to klasyk.
Możesz go zapytać. Zawiezie cię do domu. – Patrzy gdzieś za mnie.
Odwracam się i widzę, że w drzwiach stoi Taylor,
nieskazitelny w swym garniturze, jak zawsze.
– W porządku. Sama pojadę do domu, dziękuję.
Odwracam się z powrotem w stronę Christiana i w jego
oczach widzę ledwie hamowaną wściekłość.
– Przy każdej okazji zamierzasz mi się sprzeciwiać?
– Po co zmieniać przyzwyczajenia? – Wzruszam
przepraszająco ramionami.
Zamyka z frustracją oczy i przeczesuje palcami włosy.
– Proszę, Ana, pozwól Taylorowi odwieźć cię do domu.
– Pójdę do samochodu, panno Steele – oświadcza
zdecydowanie Taylor.
Christian kiwa mu głową, a kiedy się oglądam, Taylora już
nie ma.
Dzieli nas nieco ponad metr. Robi krok w moją stronę, a ja
mimowolnie się cofam. Zatrzymuje się i jego udręka jest wręcz
namacalna. Szare oczy płoną.
– Nie chcę, żebyś odchodziła – mówi cicho.
– Nie mogę zostać. Wiem, czego pragnę, a ty nie możesz mi
tego dać. Z kolei ja nie mogę ci dać tego, czego ty pragniesz.
Stawia kolejny krok w moją stronę, a ja podnoszę ręce.
– Proszę, nie. – Nie zdzierżę teraz jego dotyku. – Nie mogę.
Chwytam walizkę oraz plecak i ruszam w stronę holu.
Christian udaje się za mną, zachowując bezpieczną odległość.
Wciska guzik przywołujący windę i drzwi rozsuwają się. Wsiadam
do kabiny.
– Żegnaj, Christianie – mówię cicho.
– Ana, żegnaj – mówi miękko i wygląda na człowieka
załamanego, ogarniętego bólem nie do zniesienia. Takim samym jak
mój. Odwracam od niego wzrok, nim zmienię zdanie i spróbuję go
pocieszyć.
Drzwi zasuwają się i winda porywa mnie w dół do czeluści
garażu i mego prywatnego piekła.
Taylor otwiera przede mną drzwi i wsiadam do samochodu.
Unikam kontaktu wzrokowego. Przepełniają mnie wstyd
i zażenowanie. Ależ ze mnie nieudacznik. Miałam nadzieję, że uda
mi się zaciągnąć mojego Szarego w stronę światła, ale to zadanie
okazało się ponad moje wątłe siły. Desperacko próbuję odsunąć
od siebie atakujące mnie uczucia. Gdy wjeżdżamy na Fourth
Avenue, wyglądam obojętnie przez szybę i powoli dociera do mnie
ogrom tego, co właśnie zrobiłam. Cholera, zostawiłam go. Jedynego
mężczyznę, którego kochałam. Jedynego mężczyznę, z którym
spałam. Wciągam głośno powietrze, gdy przecina mnie ostry jak nóż
ból. Po moich policzkach płyną niechciane łzy i ocieram je
pospiesznie dłonią, szukając w torebce ciemnych okularów. Gdy
zatrzymujemy się na światłach, Taylor podaje mi lnianą chusteczkę.
Nic nie mówi i nie patrzy w moją stronę. Biorę ją od niego
z wdzięcznością.
– Dziękuję – mówię cicho i ten mały, dyskretny akt dobroci
okazuje się moją zgubą. Siedzę na luksusowej skórzanej kanapie
i szlocham.
Mieszkanie jest boleśnie puste i nieznajome. Nie mieszkam tu
na tyle długo, aby czuć się jak u siebie. Udaję się prosto do swego
pokoju, a tam przywiązany do łóżka zwisa smętnie bardzo smutny,
sflaczały balon. Charlie Tango. Wygląda i czuje się dokładnie tak,
jak ja. Zrywam go gniewnie i przyciskam do siebie. Och – co ja
zrobiłam?
Rzucam się na łóżko, w butach i ubraniu, i wyję. Tego bólu
nie da się opisać. Fizyczny... duchowy... metafizyczny... jest
wszędzie, wsącza się do mego szpiku. Gdzieś w głębi pojawia się
niedobra, nieproszona myśl pochodząca od mojej wewnętrznej
bogini, która krzywi się drwiąco: ból fizyczny po uderzeniach pasem
to nic w porównaniu z tym cierpieniem. Zwijam się w kulkę,
rozpaczliwie tuląc do siebie resztki balonu oraz chusteczkę Taylora,
i popadam w żałobne odrętwienie.

Koniec części pierwszej.
Kolejna część będzie tutaj za pewien czas ;)
edit 08.06.2013 jednak nie będzie ;D

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY


Mama ściska mnie mocno.
– Podążaj za głosem serca, skarbie, i proszę, postaraj się
za dużo wszystkiego nie analizować. Odpręż się i baw się dobrze.
Jesteś taka młoda. Możesz tak wiele w życiu doświadczyć, musisz
jedynie być otwarta. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze – szepcze
mi do ucha, a potem całuje włosy.
– Och, mamo. – Gdy tulę się do niej, w moich oczach
wzbierają gorące, niechciane łzy.
– Skarbie, znasz to powiedzenie. Trzeba pocałować wiele
żab, nim trafi się na księcia.
Posyłam jej krzywy, słodko-gorzki uśmiech.
– Chyba pocałowałam księcia, mamo. Mam nadzieję, że nie
przemieni się w żabę.
Uśmiecha się do mnie z pełnią matczynej, bezwarunkowej
miłości i gdy jeszcze raz się do niej przytulam, zdumiewa mnie siła
uczucia, jakie względem niej żywię.
– Ana, wywołują twój lot. – W głosie Boba słychać niepokój.
– Odwiedzisz mnie, mamo?
– Oczywiście, kotku, niedługo. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Gdy mnie puszcza, oczy ma czerwone od powstrzymywanych
łez. Nie chcę jej zostawiać. Ściskam na pożegnanie Boba i odwracam
się, kierując do wyjścia – dzisiaj nie mam czasu na salonik dla
pierwszej klasy. Nie oglądam się za siebie, ale kosztuje mnie to
mnóstwo wysiłku. W końcu się poddaję... i widzę, że Bob tuli mamę,
która rzewnie płacze. Nie potrafię już dłużej się powstrzymywać.
Opuszczam głowę i idę dalej, ze wzrokiem utkwionym w błyszczącej
białej posadzce, niewiele widząc przez cały wodospad łez.
Na pokładzie, w luksusie pierwszej klasy, siadam na swoim
miejscu i próbuję wziąć się w garść. Zawsze czuję ból, żegnając się
z mamą... Jest roztrzepana, niezorganizowana, ale od niedawna
wnikliwa, no i mnie kocha. Bezwarunkowa miłość – właśnie na to
zasługuje każde dziecko. Marszczę brwi, wyjmuję BlackBerry
i patrzę na niego z przygnębieniem.
Co Christian wie o miłości? Wygląda na to, że we wczesnym
dzieciństwie nie otrzymał tego bezwarunkowego uczucia, do którego
miał prawo. Ściska mi się serce i przez głowę przelatują słowa mojej
matki: „Tak, Ana. Do diaska, czego potrzebujesz? Neonu na jego
czole?”. Ona uważa, że Christian mnie kocha, no ale to przecież
moja matka, oczywiście, że tak myśli. Uważa też, że zasługuję
na wszystko, co najlepsze. Marszczę brwi. To prawda i w chwili
zaskakującej jasności umysłu widzę to. Bardzo proste: pragnę jego
miłości. Potrzebuję tego, aby Christian Grey mnie kochał. Dlatego
właśnie jestem tak bardzo powściągliwa w kwestii naszego związku
– ponieważ na jakimś podstawowym poziomie odnajduję w sobie
potrzebę bycia kochaną.
A z powodu jego pięćdziesięciu odcieni ja się powstrzymuję.
BDSM to oderwanie od prawdziwego problemu. Seks jest
niesamowity, Christian jest zamożny, jest piękny, ale to wszystko
bez miłości zupełnie się nie liczy, a najgorsze, że nie wiem, czy on
w ogóle jest zdolny do miłości. Nie kocha nawet samego siebie.
Przypomina mi się, jak mówił, że JEJ miłość to jedyna forma tego
uczucia, jaką uznał za dopuszczalną. Karany – chłostany, bity
i co tam jeszcze mu robiła – czuje, że nie zasługuje na miłość. Jak on
tak może? Dlaczego? Prześladują mnie jego słowa: „Niełatwo
dorastać w idealnej rodzinie, kiedy sam jesteś daleki od ideału”.
Zamykam oczy, wyobrażając sobie jego ból, i zupełnie nie
jestem w stanie go pojąć. Cierpnie mi skóra na myśl, że być może
ujawniłam zbyt wiele. Co takiego wyznałam Christianowi przez sen?
Jakie sekrety ujawniłam?
Przyglądam się BlackBerry i mam cichutką nadzieję, że może
on udzieli mi odpowiedzi. W sumie nie dziwi mnie fakt, że okazuje
się mało rozmowny. Ponieważ jeszcze nie wystartowaliśmy,
postanawiam napisać do mojego Szarego.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: W drodze do domu
Data: 3 czerwca 2011, 12:53 EST
Adresat: Christian Grey
Szanowny Panie Grey, Po raz kolejny zajmuję miejsce w pierwszej
klasie, za co dziękuję. Odliczam minuty do naszego wieczornego
spotkania, kiedy być może uda mi się wydobyć z Ciebie prawdę
na temat moich sennych wyznań. Twoja Ana x

Nadawca: Christian Grey
Temat: W drodze do domu
Data: 3 czerwca 2011, 09:58
Adresat: Anastasia Steele
Anastasio, czekam niecierpliwie na nasze spotkanie.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Marszczę brwi. Napisał zwięźle i formalnie, nie dowcipnie,
jak ma w zwyczaju.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: W drodze do domu
Data: 3 czerwca 2011, 13:01 EST
Adresat: Christian Grey
Najdroższy Panie Grey, Mam nadzieję, że wszystko w porządku
odnośnie do „sytuacji”. Ton Twojego mejla mnie martwi. Ana x

Nadawca: Christian Grey
Temat: W drodze do domu
Data: 3 czerwca 2011, 10:04
Adresat: Anastasia Steele
Anastasio, „Problem” mógłby być mniejszy. Już wystartowałaś? Jeśli
tak, to nie powinnaś pisać mejli. Narażasz się na ryzyko, co stanowi
naruszenie zasady odnoszącej się do Twojego bezpieczeństwa.
Mówiłem poważnie o karach.
Christian Grey Grey Enterprises Holdings, Inc.

Cholera. Okej. Jezu. Co go ugryzło? Może „problem”? Może
Taylor oddalił się bez zezwolenia, może stracił kilka milionów
na giełdzie.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Zbyt silna reakcja
Data: 3 czerwca 2011, 13:06 EST
Adresat: Christian Grey
Szanowny Panie Zrzędo,Drzwi samolotu są jeszcze otwarte. Mamy
opóźnienie, ale tylko dziesięciominutowe. Ja i moi współpasażerowie
mamy zagwarantowane bezpieczeństwo. Możesz więc schować
swoją świerzbiącą rękę. Panna Steele

Nadawca: Christian Grey
Temat: Przepraszam – świerzbiąca ręka schowana
Data: 3 czerwca 2011, 10:08
Adresat: Anastasia Steele
Tęsknię za Tobą i Twoją niewyparzoną buzią, Panno Steele. Wracaj
bezpiecznie do domu.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Przeprosiny przyjęte
Data: 3 czerwca 2011, 13:10 EST
Adresat: Christian Grey
Drzwi właśnie się zamykają. Nie usłyszysz kolejnego piknięcia ode
mnie, zwłaszcza że cierpisz na głuchotę. Na razie. Ana x

Wyłączam BlackBerry, nie potrafiąc pozbyć się niepokoju.
Coś się dzieje z Christianem. Być może „problem” wymknął się spod
kontroli. Opieram się i zerkam na luk bagażowy pod sufitem, gdzie
znajduje się mój plecak. Rano udało mi się, z pomocą mamy, kupić
Christianowi mały prezent w podziękowaniu za pierwszą klasę
i szybowanie. Uśmiecham się na wspomnienie szybowca – to
dopiero była frajda. Nie wiem jeszcze, czy dam mu swój niemądry
prezent. Może go uznać za dziecinny – a jeśli będzie w dziwnym
nastroju, to może nie. Czekam niecierpliwie na powrót, ale
jednocześnie boję się tego, co mnie czeka na końcu podróży. Gdy
w myślach rozważam wszystkie scenariusze dotyczące istoty
„problemu”, dociera do mnie, że po raz kolejny fotel obok mnie
pozostał pusty. Kręcę głową, gdy pojawia się w niej myśl,
że Christian mógł wykupić miejsce sąsiadujące z moim, żebym nie
mogła z nikim rozmawiać. Uznaję ten pomysł za absurdalny – nikt
chyba nie byłby aż tak kontrolujący, aż tak zazdrosny. Zamykam
oczy, gdy samolot jedzie w stronę pasa startowego.
Osiem godzin później pojawiam się w hali przylotów lotniska
Sea-Tac. I widzę Taylora, który czeka z kartką z napisem PANNA
A. STEELE. No wiecie co! Ale miło go widzieć.
– Witaj, Taylorze.
– Panno Steele. – Pomimo oficjalnego tonu w jego
brązowych oczach dostrzegam cień uśmiechu. Wygląda jak zawsze
nienagannie: elegancki grafitowy garnitur, biała koszula i grafitowy
krawat.
– Wiem, jak wyglądasz, Taylorze, nie musisz mieć kartki,
i nalegam, abyś mówił do mnie Ana.
– Ana. Mogę wziąć pani bagaż?
– Nie, dam sobie radę. Dziękuję.
Zaciska usta.
– A-ale, jeśli lepiej się poczujesz, gdy ode mnie weźmiesz... –
dukam.
– Dziękuję. – Bierze ode mnie plecak i nową walizkę
na kółkach z ubraniami, które kupiła mi mama. – Tędy, proszę pani.
Wzdycham. Jest taki grzeczny. Pamiętam, choć to akurat
wolałabym wymazać z pamięci, że ten mężczyzna kupił mi bieliznę.
Właściwie – i ta myśl napawa mnie niepokojem – to jedyny
mężczyzna, który kupił mi bieliznę. Nawet Ray nigdy nie musiał
tego doświadczać. Idziemy w milczeniu do czarnego audi stojącego
na lotniskowym parkingu. Otwiera przede mną drzwi. Wsiadam,
zastanawiając się, czy włożenie takiej krótkiej spódnicy to był dobry
pomysł. W Georgii było to mile widziane i cool. Tutaj czuję się
obnażona. Taylor wkłada moje rzeczy do bagażnika i ruszamy
w stronę Escali.
Jedziemy wolno z powodu popołudniowych korków. Taylor
skupia się na drodze. Powiedzieć o nim, że jest małomówny, to
niedopowiedzenie roku.
Nie mogę dłużej znieść ciszy.
– Co u Christiana, Taylorze?
– Pan Grey jest zatroskany, panno Steele.
Och, to pewnie przez ten „problem”.
– Zatroskany?
– Tak, proszę pani.
Marszczę brwi, a Taylor zerka w lusterko wsteczne i nasze
spojrzenia się krzyżują. Nic więcej nie mówi. Jezu, potrafi być
równie lakoniczny jak sam Pan Kontroler.
– Dobrze się czuje?
– Myślę, że tak, proszę pani.
– Wolisz nazywać mnie panną Steele?
– Tak, proszę pani.
– Och, w porządku.
Cóż, dalej podróżujemy w milczeniu. Zaczynam uważać,
że niedawna uwaga Taylora na temat tego, że Christian był nie
do zniesienia, to anomalia. Być może teraz jest tym zażenowany,
martwi się, że zachował się nielojalnie. Ta cisza jest paraliżująca.
– Mógłbyś włączyć jakąś muzykę?
– Oczywiście, proszę pani. Na co ma pani ochotę?
– Coś uspokajającego.
Widzę, jak uśmiech przemyka po jego twarzy, gdy nasze
spojrzenia ponownie spotykają się na chwilę w lusterku.
– Dobrze, proszę pani.
Wciska kilka guzików na kierownicy i przestrzeń między
nami wypełniają dźwięki Kanonu Pachelbela. O tak... tego mi
właśnie trzeba.
– Dziękuję. – Opieram się wygodnie, gdy jedziemy powoli
autostradą numer 5.
Dwadzieścia pięć minut później zatrzymuje się przed
imponującym wejściem do Escali.
– Proszę wejść, panno Steele – mówi, przytrzymując mi
drzwi. – Ja wniosę bagaże. – Wyraz twarzy ma łagodny, ciepły,
wręcz dobroduszny.
Jezu... Wujek Taylor, co za myśl.
– Dziękuję, że po mnie wyjechałeś.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panno Steele – mówi
z uśmiechem.
Wchodzę do budynku. Portier kiwa głową i macha ręką.
Gdy wjeżdżam na trzydzieste piętro, w moim żołądku harcuje
tysiąc motyli. Czemu się tak denerwuję? Wiem – bo nie mam
pojęcia, w jakim nastroju będzie Christian. Moja wewnętrzna bogini
ma nadzieję na jeden konkretny nastrój; podświadomość, tak jak
i mnie, zżerają nerwy.
Drzwi windy rozsuwają się i wychodzę do holu. Dziwne, nie
ma Taylora. Ach tak, parkuje samochód. Christian znajduje się
w wielkim salonie. Rozmawia cicho przez BlackBerry, spoglądając
przez szklane drzwi na wieczorną panoramę Seattle. Ma na sobie
szary garnitur z rozpiętą marynarką i przeczesuje palcami włosy.
Widać, że jest spięty. O nie, co się stało? Spięty czy nie, i tak
przyjemnie się na niego patrzy. Jak on może wyglądać tak...
frapująco?
– Ani śladu... Okej... Tak. – Odwraca się i na mój widok
zupełnie się zmienia. Spięcie zamienia się w ulgę, a ona w coś
jeszcze: coś, co dociera bezpośrednio do mojej wewnętrznej bogini,
pełnia zmysłowości.
Zasycha mi w ustach i w moim ciele zaczyna kiełkować
pożądanie...
– Informuj mnie na bieżąco – warczy i rozłącza się, a potem
rusza w moją stronę.
Stoję jak sparaliżowana, gdy pokonuje dzielącą nas
odległość, pożerając mnie wzrokiem... Do diaska... coś jest nie
w porządku – napięcie widoczne na linii żuchwy, niepokój w oczach.
Pozbywa się marynarki, rozwiązuje ciemny krawat i rzuca je na sofę.
A potem bierze mnie w ramiona, przytula mocno, szybko chwyta
mój kucyk, żeby odchylić mi głowę i całuje mnie tak, jakby od tego
zależało jego życie. O co, do licha, chodzi? Ściąga mi z włosów
gumkę – boli trochę, ale mam to gdzieś. W jego pocałunku jest coś
desperackiego i pierwotnego. On mnie potrzebuje, bez względu
na powód, właśnie teraz, a ja jeszcze nigdy nie czułam się tak
upragniona i pożądana. Oddaję mu pocałunek z równym ferworem,
wplatając palce w jego włosy. Nasze języki owijają się wokół siebie
i wybucha między nami ogień. Christian smakuje bosko, a jego
zapach – żel pod prysznic i on sam – jest niezwykle podniecający.
Odrywa usta od mych warg i wpatruje się we mnie, ogarnięty jakimś
nienazwanym uczuciem.
– Co się stało? – pytam bez tchu.
– Tak się cieszę, że wróciłaś. Chodź ze mną pod prysznic,
od razu.
Nie potrafię zdecydować, czy to prośba, czy polecenie.
– Dobrze – odpowiadam szeptem, a on bierze mnie za rękę
i prowadzi do sypialni, stamtąd zaś do łazienki.
Tam wreszcie mnie puszcza i odkręca wodę w zdecydowanie
za dużej kabinie prysznicowej. Odwraca się powoli i mierzy mnie
uważnym spojrzeniem.
– Podoba mi się twoja spódnica. Jest bardzo krótka – mówi
niskim głosem. – Masz świetne nogi.
Zdejmuje buty, a potem skarpetki, przez cały czas nie
spuszczając ze mnie wzroku. Głód w jego oczach sprawia, że głos
więźnie mi w gardle. O rany... być tak pożądaną przez tego
greckiego boga... Zdejmuję czarne buty na płaskim obcasie. Nagle
podchodzi do mnie i opiera mnie o ścianę. Całuje moje usta, twarz,
szyję... zanurzając palce w moich włosach. Czuję na plecach
chłodne, gładkie płytki na ścianie, gdy tak napiera na mnie.
Niepewnie kładę mu ręce na ramionach, a z jego gardła wydobywa
się jęk.
– Pragnę cię teraz. Tutaj... szybko, ostro – dyszy, a dłonie ma
już na moich udach, podciągając spódnicę. – Krwawisz jeszcze?
– Nie. – Rumienię się.
– To dobrze.
Kciuki wsuwa za gumkę białych bawełnianych majtek
i pociąga je w dół, opadając na kolana. Spódnicę mam podciągniętą
do góry i jestem naga od pasa w dół. Ciężko dyszę, owładnięta
pragnieniem. Chwyta moje biodra, ponownie opierając mnie
o ścianę, i całuje uda. Opuszcza na nie dłonie i zmusza mnie
do rozchylenia nóg. Jęczę głośno, czując, jak językiem zatacza kółka
wokół łechtaczki. O rany. Bezwiednie odchylam głowę i jęczę,
a moje palce same odnajdują drogę do jego włosów.
Jego język jest nieustępliwy, silny i uparty. Ta intensywność
doznań jest niemal bolesna. Moje ciało zaczyna się naprężać, a on
mnie puszcza. Co? Nie! Oddech mam urywany i wpatruję się
w niego z rozkosznym wyczekiwaniem. Bierze w obie ręce moją
twarz i całuje mocno, wciskając mi język do ust, abym posmakowała
własnego pożądania. Rozpina rozporek, uwalnia naprężoną męskość,
chwyta za uda i unosi.
– Opleć mnie nogami w pasie, mała – nakazuje.
Tak robię, a ramiona zarzucam mu na szyję. Porusza się
szybko i ostro, wypełniając mnie sobą. Ach! Wciąga głośno
powietrze, a ja wydaję jęk. Trzymając moje pośladki, wbijając palce
w miękkie ciało, zaczyna się poruszać, najpierw powoli,
w jednostajnym tempie... ale po chwili przyspiesza... szybciej
i szybciej. Aaaach! Odchylam głowę i koncentruję się na tym
nieziemskim doznaniu... a on wypełnia mnie... głębiej, wyżej...
a kiedy nie jestem w stanie znieść ani odrobiny więcej, eksploduję
wokół niego, opadając spiralnie ku intensywnemu, nieokiełznanemu
orgazmowi. Z gardła Christiana wydobywa się niski jęk i chwilę
później skrywa twarz na mojej szyi, doznając spełnienia.
Oddech ma urywany, ale całuje mnie czule, nie ruszając się,
nadal wewnątrz mnie, a ja mrugam i patrzę niewidzącym wzrokiem
w jego oczy. Po dłuższej chwili delikatnie wysuwa się ze mnie
i trzyma mocno, gdy opuszczam stopy na podłogę. Łazienka jest cała
zaparowana i gorąca. Czuję, że mam na sobie zbyt dużo ubrań.
Chyba się cieszysz na mój widok – mówię z nieśmiałym
uśmiechem.
Kąciki jego ust unoszą się lekko.
– Tak, panno Steele, myślę, że moja radość jest dość
oczywista. Chodź, zabiorę cię pod prysznic.
Wyciąga spinki z mankietów, rozpina trzy guziki koszuli,
po czym ściąga ją przez głowę i rzuca na podłogę. Obok niej
po chwili lądują spodnie i bokserki. Zaczyna rozpinać guziki przy
mojej bluzce, a ja mu się przyglądam, pragnąc wyciągnąć rękę
i dotknąć jego klatki piersiowej. Powstrzymuję się jednak.
– Jak podróż? – pyta grzecznie. Wydaje się teraz znacznie
spokojniejszy.
– Dobrze, dziękuję – mruczę. – Jeszcze raz dzięki za pierwszą
klasę. Naprawdę przyjemniej podróżuje się w taki sposób. –
Uśmiecham się nieśmiało. – Mam ci coś do powiedzenia – dodaję
nerwowo.
– Och? – Podnosi na mnie wzrok, gdy odpina ostatni guzik.
Chwilę później bluzka ląduje na jego ubraniach.
– Dostałam pracę.
Nieruchomieje, następnie uśmiecha się do mnie. Spojrzenie
ma ciepłe i łagodne.
– Moje gratulacje, panno Steele. Teraz powiesz mi w końcu
gdzie? – pyta żartobliwie.
– Nie wiesz?
Kręci głową, marszcząc brwi.
– A skąd miałbym wiedzieć?
– Przy twoich zapędach prześladowczych, sądziłam,
że mógłbyś... – urywam, gdy Christianowi rzednie mina.
– Anastasio, nawet by mi do głowy nie przyszło, żeby się
wtrącać w twoje sprawy zawodowe, chyba że byś mnie o to,
naturalnie, poprosiła. – Wygląda na urażonego.
– Więc nie wiesz, jakie to wydawnictwo?
– Nie. Wiem tyle, że w Seattle są cztery, więc zakładam, że to
jedno z nich.
– SIP.
– Och, to małe, świetnie. Dobra robota. – Nachyla się i całuje
mnie w czoło. – Bystra dziewczynka. Kiedy zaczynasz?
– W poniedziałek.
– Tak szybko? Wobec tego lepiej wykorzystam twoją
obecność, dopóki mogę. Odwróć się.
Tak też robię. Rozpina mi stanik i zamek przy spódnicy.
Pociąga materiał w dół, całując mnie przy tym w ramię. Nachyla się
i zanurza nos w moich włosach i głęboko oddycha. Dłonie zaciska
na moich pośladkach.
– Odurzasz mnie, panno Steele, i mnie uspokajasz. Cóż
za uderzające do głowy połączenie. – Całuje moje włosy. Bierze
mnie za rękę i ciągnie pod prysznic.
– Au! – piszczę. Woda mnie parzy. Christian uśmiecha się,
gdy ukrop spływa po nim kaskadami.
– To tylko odrobina gorącej wody.
I prawdę mówiąc, ma rację. Bosko się czuję, zmywając
z siebie lepki poranek w Georgii i lepkość po naszym seksie.
– Odwróć się – nakazuje, a ja posłusznie robię, co mi każe,
odwracając się twarzą do ściany. – Chcę cię umyć – mruczy i sięga
po żel. Wyciska trochę na dłoń.
– Muszę powiedzieć ci coś jeszcze – podejmuję, gdy jego
dłonie zaczynają od moich ramion.
– Tak? – pyta spokojnie.
Biorę głęboki oddech.
– Mój przyjaciel José, ten fotograf, ma w czwartek otwarcie
wystawy w Portland.
Nieruchomieje z dłońmi nad moimi piersiami. Podkreśliłam
słowo „przyjaciel”.
– Tak, no i co w związku z tym? – pyta surowo.
– Powiedziałam, że przyjadę. Masz ochotę wybrać się
ze mną?
Po długiej chwili, która wydaje się trwać całe wieki, zaczyna
mnie znowu myć.
– Na którą?
– Na siódmą trzydzieści.
Całuje mnie w ucho.
– Dobrze.
Moja podświadomość odpręża się, a potem pada na stary,
wygodny fotel.
– Bałaś się mnie zapytać?
– Tak. Skąd wiesz?
– Anastasio, twoje całe ciało właśnie się rozluźniło –
stwierdza sucho.
– Cóż, bo ty jesteś, eee... zazdrosny.
– Owszem, jestem – odpowiada surowo. – A ty lepiej o tym
pamiętaj. Ale dziękuję, że zapytałaś. Weźmiemy Charliego Tango.
Och, chodzi mu o śmigłowiec, głuptas ze mnie. I znowu
latanie... fajnie! Uśmiecham się szeroko.
– Mogę cię umyć? – pytam.
– Nie sądzę – odpowiada i całuje delikatnie w szyję, chcąc
złagodzić ukłucie, jakie niesie ze sobą ta odmowa.
– Czy kiedyś pozwolisz mi się dotknąć? – pytam śmiało.
Ponownie nieruchomieje, z ręką na mojej pupie.
– Połóż dłonie na ścianie, Anastasio. Mam zamiar znowu cię
posiąść – mruczy mi do ucha.
Chwyta moje biodra i już wiem, że rozmowa dobiegła końca.
Później siedzimy w szlafrokach przy barze śniadaniowym,
posiliwszy się wybornym spaghetti alle vongole, które nam zostawiła
pani Jones.
– Jeszcze wina? – pyta Christian.
– Odrobinę. – Sancerre jest orzeźwiające i przepyszne.
Christian nalewa sobie i mnie. – A jak tam, eee... problem, który
kazał ci wrócić do Seattle? – pytam niepewnie.
Marszczy brwi.
– Nierozwiązany – odpowiada niechętnie. – Ale ty się nie
musisz niczym przejmować, Anastasio. Mam względem ciebie plany
na dzisiejszy wieczór.
– Och?
– Tak. Chcę, abyś za piętnaście minut czekała gotowa
w moim pokoju zabaw. – Wstaje i obrzuca mnie uważnym
spojrzeniem. – Możesz się przygotować w swoim pokoju. Nawiasem
mówiąc, szafa jest teraz pełna ubrań dla ciebie. I nie chcę słyszeć
żadnego sprzeciwu. – Mruży oczy, rzucając mi wyzwanie. Kiedy nic
nie mówię, oddala się do gabinetu.
Ja? Sprzeciw? Wobec ciebie, mój Szary? Szkoda mojego
tyłka. Siedzę na stołku barowym oszołomiona, próbując przyswoić
ten strzęp informacji. Kupił mi ubrania. Przewracam teatralnie
oczami, doskonale wiedząc, że on mnie nie widzi. Samochód,
telefon, komputer... ubrania, następnym razem to będzie mieszkanie
i wtedy naprawdę stanę się jego kochanką.
„Dziwka!” – krzywi się moja podświadomość. Ignoruję ją
i udaję się na górę do swojego pokoju. A więc jest nadal mój...
dlaczego? Myślałam, że zgodził się na to, abym spała w jego łóżku.
Pewnie nie jest przyzwyczajony do dzielenia przestrzeni osobistej,
no ale ja też nie. Pocieszam się myślą, że przynajmniej mam gdzie
przed nim uciec.
Oglądam drzwi i widzę, że jest w nich zamek, ale nie ma
klucza. Ciekawe, czy pani Jones ma zapasowy. Zapytam ją o to.
Otwieram drzwi szafy i od razu je zamykam. O w mordę, wydał
majątek. Przypomina to garderobę Kate – tyle ubrań wiszących
schludnie na drążku. Wiem, że wszystko będzie leżeć jak ulał. Ale
nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać – dzisiejszego
wieczoru muszę klęczeć w Czerwonym Pokoju... Bólu... albo
Przyjemności.
Klęczę przy drzwiach w samych majtkach. Serce mam
w gardle. Jezu, myślałam, że po łazience będzie miał dość. Ten
mężczyzna jest nienasycony, a może wszyscy są tacy jak on. Nie
mam pojęcia, nie mam go z kim porównać. Zamykam oczy i próbuję
się uspokoić, nawiązać połączenie z moją wewnętrzną uległą. Jest
tam gdzieś, chowając się za wewnętrzną boginią.
W moich żyłach krąży niepokój. Co on tym razem wymyśli?
Biorę głęboki, uspokajający oddech, ale nie jestem w stanie się tego
wyprzeć: jestem podekscytowana, podniecona i już wilgotna. To
takie... chcę myśleć, że niewłaściwe, ale przecież nie. Dla Christiana
właściwe. Tego właśnie on pragnie – a po kilku ostatnich dniach...
po wszystkim, co zrobił, muszę wziąć się w garść i zaakceptować
każdą jego zachciankę, każdą potrzebę.
Wspomnienie wyrazu jego twarzy, kiedy zjawiłam się tu
dzisiaj, pragnienie w jego oczach, zdecydowane kroki w moją stronę,
jakbym była oazą na pustyni... Zrobiłabym niemal wszystko, byle
znowu zobaczyć tę minę. Zaciskam uda na to rozkoszne
wspomnienie i przypomina mi się, że mam rozsunąć kolana. Tak też
robię. Jak długo każe mi czekać? To czekanie mnie dobija, dobija
mrocznym i zwodniczym pożądaniem. Rozglądam się szybko
po subtelnie oświetlonym pokoju: krzyż, stół, kanapa, ława... to
łóżko. Wydaje się takie duże. Zasłane jest czerwoną satyną. Czego
Christian użyje tym razem?
Drzwi otwierają się i wchodzi do środka, zupełnie mnie
ignorując. Szybko opuszczam wzrok, wpatrując się w dłonie
spoczywające na rozsuniętych udach. Kładzie coś na dużej komodzie
przy drzwiach, a potem zbliża się niespiesznie do łóżka. Pozwalam
sobie na szybkie spojrzenie na niego i serce niemal mi staje. Nie ma
na sobie nic z wyjątkiem tych miękkich, podartych dżinsów. Moja
podświadomość gorączkowo się wachluje, a wewnętrzna bogini
wygina się w jakimś pierwotnym, zmysłowym rytmie. Jest taka
gotowa. Oblizuję bezwiednie usta. Krew pulsuje mi w żyłach, gęsta
i przyprawiona nieobyczajnym pragnieniem. Co on zamierza mi
dzisiaj zrobić?
Christian odwraca się i nonszalancko wraca do komody.
Otwiera jedną z szuflad, po czym wyjmuje z niej jakieś przedmioty
i kładzie je na blacie. Zżera mnie ciekawość, ale opieram się pokusie
rzucenia na to okiem. Wreszcie staje przede mną. Widzę jego bose
stopy i pragnę wycałować ich każdy centymetr... przebiec językiem
po podbiciu, ssać każdy palec.
– Ślicznie wyglądasz – odzywa się.
Głowę mam opuszczoną, świadoma tego, że on na mnie
patrzy, gdy tymczasem ja jestem niemal zupełnie naga. Powoli
na moje policzki wypełza rumieniec. Christian nachyla się i chwyta
za brodę, zmuszając do uniesienia głowy.
– Piękna z ciebie kobieta, Anastasio. I jesteś cała moja –
mruczy. – Wstań. – Polecenie jest łagodne, pełne zmysłowej
obietnicy.
Wstaję niepewnie.
– Spójrz na mnie.
Ma spojrzenie Pana – zimne, twarde i cholernie seksowne,
siedem odcieni grzechu w jednym kuszącym spojrzeniu. W ustach
czuję suchość i wiem, że zrobię wszystko, co mi każe. Na jego
ustach błądzi niemal okrutny uśmiech.
– Nie podpisaliśmy umowy, Anastasio. Ale omówiliśmy
granice. I pragnę powtórzyć, że jest coś takiego jak hasła
bezpieczeństwa, okej?
O kuźwa... co on takiego zaplanował, że mogę potrzebować
tych haseł?
– Jakie są te hasła? – pyta apodyktycznie.
Marszczę lekko czoło.
– Jakie są hasła bezpieczeństwa, Anastasio? – pyta
niepokojąco powoli.
– „Żółty” – bąkam.
– I? – Usta ma zaciśnięte.
– „Czerwony” – wyrzucam z siebie.
– Zapamiętaj je.
Bezwiednie unoszę brew i już-już mam mu przypomnieć
o swojej średniej ocen, ale nagły lód w jego oczach sprawia, że głos
więźnie mi w gardle.
– Tutaj daruj sobie swoją niewyparzoną buzię, panno Steele.
W przeciwnym razie każę ci jej użyć do zrobienia mi loda.
Zrozumiano?
Przełykam ślinę. Okej. Mrugam szybko powiekami. Prawdę
mówiąc, bardziej mnie onieśmiela jego ton niż słowa, które
wypowiada.
– No więc?
– Tak, proszę pana – mamroczę pospiesznie.
– Grzeczna dziewczynka. – Wpatruje się we mnie. – Moim
zamiarem nie jest doprowadzenie do tego, abyś musiała użyć hasła
bezpieczeństwa, ponieważ będziesz czuć ból. To, co ci zrobię, będzie
intensywne. Bardzo intensywne i musisz mną pokierować.
Rozumiesz?
Niezupełnie. Intensywne? Wow.
– Chodzi o dotyk, Anastasio. Nie będziesz mnie widzieć ani
słyszeć. Ale będziesz mnie czuć.
Marszczę brwi – nie będę go słyszeć? Jak coś takiego ma się
udać? Christian odwraca się. Wcześniej nie zwróciłam uwagi na to,
że nad komodą wisi eleganckie, czarne, matowe pudełko. Gdy macha
przed nim ręką, otwierają się drzwiczki, odsłaniając odtwarzacz CD
oraz rząd przycisków. Christian wciska kilka po kolei. Nic się nie
dzieje, ale on sprawia wrażenie zadowolonego. Kiedy odwraca się
znowu twarzą do mnie, na jego twarzy błąka się ten jego tajemniczy
uśmiech.
– Mam zamiar przywiązać cię do tego łóżka, Anastasio. Ale
najpierw zawiążę ci oczy i – pokazuje trzymanego w dłoni iPoda –
nie będziesz mnie słyszeć. Będziesz słyszeć jedynie muzykę, którą ci
puszczę.
Okej. Muzyczne interludium. Nie tego się spodziewałam.
Jezu, mam nadzieję, że to nie rap.
– Chodź. – Bierze mnie za rękę i prowadzi do antycznego
łóżka z czterema kolumienkami. Na każdym rogu przymocowano
metalowe łańcuchy ze skórzanymi kajdankami, błyszczące na tle
czerwonej satyny.
O rany, serce chyba wyskoczy mi z piersi, a w środku zżera
mnie pragnienie.
– Stań tutaj. – Staję twarzą do łóżka. On się nachyla i szepcze
mi do ucha: – Zaczekaj. Patrz na łóżko. Wyobrażaj sobie, że leżysz
na nim związana, zdana wyłącznie na moją łaskę.
Odchodzi na chwilę i słyszę, że bierze coś spod drzwi.
Wszystkie zmysły mam wyostrzone, zwłaszcza słuch. Wziął coś
z wieszaka z pejczami i batami. O kuźwa. Co on ma zamiar zrobić?
Czuję go za sobą. Zgarnia moje włosy, związuje w kucyk,
a potem zaczyna zaplatać warkocz.
– Choć podobają mi się twoje kucyki, Anastasio, trochę się
teraz niecierpliwię. Będzie musiał wystarczyć jeden. – Głos ma niski,
miękki.
Jego wprawne palce muskają czasami moje plecy i każdy
dotyk jest dla mnie słodkim elektrycznym porażeniem. Związuje
koniec gumką, a potem pociąga lekko za warkocz, tak że muszę
cofnąć się o krok. Pociąga raz jeszcze, aby mieć lepszy dostęp
do szyi. Nachyla się i muska ją nosem, a potem przesuwa językiem
i zębami od ucha aż do ramienia. Mruczy cicho, a dźwięk ten
rezonuje w mym ciele. Z mojego gardła wydobywa się jęk.
– Bądź cicho – mruczy z ustami przy mojej skórze. Wyciąga
przede mnie swoje ręce. W prawej trzyma pejcz.
– Dotknij go – szepcze i brzmi jak sam diabeł. W odpowiedzi
w moim ciele eksploduje ogień. Niepewnie unoszę rękę i muskam
długie rzemyki. Liczne rzemyki, wszystkie są wykonane z miękkiego
zamszu i mają na końcach małe koraliki. – Użyję tego. Nie będzie
bolało, ale sprawi, że krew będzie szybciej ci krążyć i skóra stanie się
bardzo wrażliwa.
Och, mówi, że nie będzie boleć.
– Jakie są hasła bezpieczeństwa, Anastasio?
– Eee... „żółty” i „czerwony”, proszę pana – szepczę.
– Grzeczna dziewczynka. Pamiętaj, najwięcej strachu kryje
się w głowie.
Rzuca pejcz na łóżko i kładzie dłonie na mojej talii.
– Nie będziesz ich potrzebować – mówi i zsuwa mi majtki.
Wychodzę z nich, opierając się o jedną z rzeźbionych kolumn. – Stój
nieruchomo – nakazuje i całuje mnie w pupę, a potem dwa razy kąsa.
– A teraz się połóż. Na plecach – dodaje, klepiąc mnie mocno
w pośladki.
Pospiesznie kładę się na twardym materacu. Satyna jest
miękka i chłodna.
– Ręce nad głowę – nakazuje, i tak właśnie robię.
Rany, moje ciało jest takie wygłodniałe.
Christian odwraca się i kątem oka dostrzegam, jak idzie
do komody, a potem wraca z iPodem, a także z czymś, co wygląda
jak maska na oczy, podobna do tej, której używałam podczas lotu
do Atlanty. Na tę myśl mam ochotę się uśmiechnąć, ale usta
odmawiają mi posłuszeństwa. Za bardzo jestem pochłonięta
oczekiwaniem. Z absolutnie nieruchomą twarzą wpatruję się w niego
szeroko otwartymi oczami.
Siada na skraju łóżka i pokazuje mi iPoda. Oprócz słuchawek
ma jakąś osobliwą antenkę. Dziwne. Marszczę brwi, próbując to
rozpracować.
– To przekazuje odtwarzaną przez iPoda muzykę
do odtwarzacza w pokoju – odpowiada Christian na moje
niewyartykułowane na głos pytanie. – Słyszę to samo, co ty, no
i mam jeszcze pilota. – Uśmiecha się tajemniczo i pokazuje mi małe,
płaskie urządzenie wyglądające jak jakiś modny kalkulator. Pochyla
się nade mną, delikatnie wkłada mi słuchawki do uszu
i przymocowuje iPoda gdzieś nad moją głową.
– Unieś głowę – mówi, a ja natychmiast wykonuję polecenie.
Powoli nakłada mi maskę i chwilę później jestem ślepa.
Gumka maski przytrzymuje słuchawki na miejscu. Nadal go słyszę,
choć dźwięk jest przytłumiony. Ogłusza mnie własny oddech –
płytki i urywany, odzwierciedlający moje podniecenie. Christian
ujmuje moją lewą rękę, wyciąga ją delikatnie w stronę rogu łóżka
i przytwierdza mi do nadgarstka skórzane kajdanki. Na koniec
przesuwa długimi palcami wzdłuż całej ręki. Och! Jego dotyk
wywołuje w mym ciele dreszcz. Słyszę, jak przechodzi na drugą
stronę, gdzie robi to samo z prawą ręką. Chyba zaraz wybuchnę.
Dlaczego to takie erotyczne?
Przechodzi na drugi koniec łóżka i chwyta moje kostki.
– Unieś głowę.
Spełniam jego polecenie, a on pociąga mnie za nogi, tak
że ręce mam wyciągnięte i uniesione nad głową. A niech to, nie
mogę nimi ruszać. Do podniecenia dołącza odrobina niepokoju, a ja
robię się jeszcze bardziej wilgotna. Jęczę. Christian rozsuwa mi nogi
i krępuje kajdankami najpierw prawą, potem lewą. I tak leżę
z rozłożonymi rękami i nogami, zupełnie bezbronna. To takie
irytujące, że go nie widzę. Intensywnie nasłuchuję... co on robi? I nie
słyszę nic oprócz swego oddechu i dudnienia serca.
Nagle iPod budzi się do życia. Gdzieś z wnętrza mojej głowy
dochodzi śpiew jednego anielskiego głosu, do którego niemal
natychmiast dołącza drugi, a potem kolejne – o święty Barnabo, to
chór niebiański – i śpiewając a cappella w mojej głowie jakiś
pradawny, pierwotny hymn. Co to, u licha, jest? Nigdy nie słyszałam
niczego podobnego. Coś niemal nieznośnie delikatnego ociera mi się
o szyję, przesuwa leniwie w dół, wokół piersi, pieszcząc mnie...
dotykając sutków. To takie nieoczekiwane. To futro! Futrzana
rękawiczka?
Christian przesuwa dłoń, niespiesznie i celowo, do mojego
brzucha, zatacza kółka wokół pępka, a potem od biodra do biodra,
a ja próbuję przewidzieć, gdzie dotknie w następnej kolejności... ale
ta muzyka... jest w mojej głowie... zabierając mnie... futro wzdłuż
włosów łonowych... pomiędzy nogami, wzdłuż ud, sunie po jednej
nodze... po drugiej... to prawie łaskocze... ale nie do końca... dołącza
więcej głosów... niebiański chór śpiewa różne partie, głosy mieszają
się słodko w melodyjnej harmonii, która nie przypomina niczego,
co miałam okazję słyszeć. Wychwytuję jedno słowo – „deus” –
i dociera do mnie, że śpiewają po łacinie. A futro przesuwa się teraz
wzdłuż moich rąk i wokół talii... do góry na piersi. Sutki mi
twardnieją pod tym delikatnym dotykiem... dyszę... zastanawiając
się, gdzie jego ręka powędruje w następnej kolejności. Nagle futro
znika i czuję na skórze rzemyki pejcza, jak przesuwają się, podążają
tym samym szlakiem, co futro, a tak trudno się skoncentrować
z muzyką w głowie... o rany... i nagle rzemyki znikają. A potem
niespodziewanie uderzają w mój brzuch.
– Aaa! – wołam. Zaskakuje mnie to, ale szczerze mówiąc –
nie boli. Uderza mnie raz jeszcze. Mocniej. – Aaa!
Chcę się ruszyć... uciec, albo powitać każdy cios... nie wiem
– to takie przytłaczające... Nie mogę ruszyć rękami... nogi mam
unieruchomione... a on znowu mnie uderza, tym razem w piersi.
Krzyczę. To słodka udręka – do zniesienia... przyjemna – nie, nie
od razu, ale gdy z każdym uderzeniem moja skóra śpiewa wraz
z muzyką, jestem wciągana w ciemne, mroczne części mojej
psychiki, które poddają się temu najbardziej erotycznemu z doznań.
Tak – już rozumiem. Christian uderza mnie w biodro, a potem
uderzenia przesuwają się po włosach łonowych, udach i z powrotem
w górę ciała... biodra... Robi to, aż muzyka dochodzi do punktu
kulminacyjnego i milknie. On także się zatrzymuje. Potem śpiewy
rozpoczynają się od nowa... coraz głośniej i głośniej, on obsypuje
moje ciało uderzeniami... a ja jęczę i się wiję.
Po raz kolejny muzyka milknie i nie słyszę niczego...
z wyjątkiem swego szaleńczego oddechu... i szaleńczego pragnienia.
Och... co się dzieje? Co on mi teraz zrobi? To podniecenie jest
niemal nie do zniesienia. Dotarłam do bardzo mrocznego,
zmysłowego miejsca.
Łóżko porusza się i czuję go na sobie. Muzyka zaczyna się
od nowa. I jest powtórka... tym razem miejsce futra zajmują jego nos
i usta... przesuwają się wzdłuż mojej szyi, całując, ssąc... opuszczając
się do piersi... Ach! Drażniąc po kolei sutki... jego język wiruje
wokół jednego, gdy tymczasem drugi pieści palcami... Jęczę, chyba
głośno, choć tego nie słyszę. Jestem zgubiona. Zgubiona w nim...
zgubiona w astralnych, anielskich głosach... zgubiona w tych
wszystkich doznaniach, od których nie jestem w stanie uciec...
Jestem na łasce jego dotyku.
Christian przechodzi do mego brzucha, językiem zatacza
kółka wokół pępka, idąc śladem pejcza i futra... jęczę. Całuje i ssie,
i kąsa... kieruje się w dół... a wtedy jego język dociera TAM.
W złączenie moich ud. Odrzucam głowę i wydaję okrzyk, niemal
eksplodując w orgazmie... Jestem na krawędzi, a on przerywa.
Nie! Materac ugina się i Christian klęka między moimi
nogami. I nagle na prawej kostce już nie mam kajdanków.
Przesuwam nogę na środek łóżka... by oprzeć ją o niego. Po chwili
uwalnia drugą nogę. Przesuwa szybko dłońmi po moich obu nogach,
uciskając i ugniatając, przywracając im życie. Następnie chwyta
moje biodra i unosi, tak że plecami nie dotykam już łóżka. Jestem
wygięta w łuk, opierając się na rękach. Co? Klęczy pomiędzy moimi
nogami... i jednym płynnym ruchem wchodzi we mnie... o kurwa...
i znowu z mojego gardła wydobywa się krzyk. Zaczynam drżeć
w oczekiwaniu na zbliżający się orgazm i Christian nieruchomieje.
Drżenie ustaje... o nie... zamierza dalej mnie torturować.
– Proszę! – jęczę.
Chwyta mnie mocniej... to ostrzeżenie? Nie wiem, ale
nieruchomieję. Bardzo powoli znowu zaczyna się poruszać...
wchodząc i wychodząc... nieznośnie powoli. Proszę! Krzyczę
w myślach... A gdy liczba głosów w chóralnej pieśni rośnie, jego
tempo przyspiesza... nieznacznie... w rytm muzyki. Ja zaś nie jestem
tego w stanie dłużej znieść.
– Proszę.
Jednym ruchem opuszcza mnie z powrotem na łóżko, kładzie
się na mnie i wypełnia sobą. Gdy muzyka osiąga punkt
kulminacyjny, ja spadam... spadam w najbardziej intensywny,
dręcząco przejmujący orgazm, jaki miałam, a Christian podąża
za mną... wykonując jeszcze trzy mocne pchnięcia... wreszcie
nieruchomiejąc, następnie opadając na mnie.
Gdy zaczynam odzyskiwać zdolność myślenia, on wysuwa
się ze mnie. Muzyka umilkła i chwilę później mam wolną prawą
rękę. Jęczę. Szybko uwalnia mi drugą rękę, delikatnie zdejmuje
z oczu maskę i wyjmuje słuchawki. Mrugam w łagodnym świetle
pokoju i wpatruję się w szare, płonące oczy.
– Cześć – mówi cicho.
– Cześć – odpowiadam nieśmiało. Jego usta wyginają się
w uśmiechu. Nachyla się, aby mnie pocałować.
– Dobra robota, wiesz? – szepcze. – Odwróć się.
Kuźwa, co on chce teraz zrobić? Spojrzenie mu łagodnieje.
– Chcę ci jedynie rozmasować ramiona.
– Och... okej.
Przekręcam się sztywno na brzuch. Jestem taka zmęczona.
Christian siada na mnie okrakiem i zaczyna masaż. Jęczę głośno –
ma takie silne, wprawne palce. Pochyla się i całuje mnie w głowę.
– Co to była za muzyka? – mamroczę niewyraźnie.
– Nazywa się Spem in Alium, czterdziestoczęściowy motet
Thomasa Tallisa.
– To było... niesamowite.
– Zawsze chciałem się przy tym pieprzyć.
– Czyżby kolejny pierwszy raz, panie Grey?
– W rzeczy samej, panno Steele.
Ponownie jęczę, gdy jego palce tańczą magicznie po moich
ramionach.
– Cóż, ja też po raz pierwszy się przy tym pieprzyłam –
mruczę sennie.
– Hmm... ty i ja... sporo mamy ze sobą pierwszych razów.
– Co powiedziałam przez sen, Chris... eee... proszę pana?
Jego dłonie na chwilę nieruchomieją.
– Sporo mówiłaś, Anastasio. O klatkach i truskawkach...
że pragniesz więcej... i że tęsknisz za mną.
Och, dzięki Bogu.
– To wszystko? – W moim głosie słychać ulgę.
Christian kończy niebiański masaż i przekręca się, tak że leży
obok mnie, z głową wspartą na łokciu. Marszczy brwi.
– A czego się bałaś?
Cholera.
– Że uważam cię za brzydkiego i przemądrzałego i że jesteś
beznadziejny w łóżku.
Zmarszczki na jego czole pogłębiają się.
– Cóż, oczywiście, że to wszystko prawda i teraz to mnie
dopiero zaintrygowałaś. Co ty przede mną skrywasz, panno Steele?
Mrugam niewinnie.
– Niczego nie skrywam.
– Anastasio, kiepsko ci wychodzi kłamanie.
– Sądziłam, że po seksie mnie rozśmieszysz; to na mnie nie
działa.
– Nie umiem opowiadać dowcipów.
– Panie Grey! Pan czegoś nie umie? – uśmiecham się
szeroko.
– Nie, jestem w tym beznadziejny. – Wygląda na tak z siebie
dumnego, że zaczynam chichotać.
– Ja też jestem w tym kiepska.
– To taki śliczny dźwięk – mruczy, po czym nachyla się
i mnie całuje. – I coś ukrywasz, Anastasio. Możliwe, że będę musiał
wydobyć to z ciebie torturami.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY


Christian stoi w metalowej klatce. Ma na sobie tylko te swoje
podarte dżinsy. Wpatruje się we mnie. Na jego twarzy widnieje
znaczący uśmiech, a oczy ma pociemniałe. Trzyma miseczkę
z truskawkami. Z gracją podchodzi do prętów, nie spuszczając
ze mnie wzroku. Bierze z miseczki duży dojrzały owoc i wyciąga
rękę.
– Jedz – szepcze.
Próbuję do niego podejść, ale jestem skrępowana, coś trzyma
mnie za nadgarstek. Puszczaj!
– Chodź, jedz – mówi, uśmiechając się ślicznie.
Ciągnę i ciągnę... puść mnie! Chcę krzyczeć, ale z mojego
gardła nie wydobywa się żaden dźwięk. Christian wysuwa rękę
jeszcze dalej, aż wreszcie truskawka dotyka mych ust.
– Jedz, Anastasio. – Wypowiada moje imię, przeciągając
zmysłowo każdą sylabę.
Otwieram usta i biorę kęs, klatka znika, a mnie już nic nie
trzyma. Wyciągam rękę, żeby go dotknąć, wplatam palce we włoski
na jego klatce piersiowej.
– Anastasia.
Nie.
– No już, mała.
Nie. Chcę cię dotknąć.
– Obudź się.
Nie. Proszę. Na ułamek sekundy otwieram niechętnie oczy.
Leżę w łóżku, a ktoś muska moje ucho.
– Obudź się, maleńka – szepcze, a jego słodki głos rozlewa
się w moim ciele niczym ciepły karmel.
To Christian. Jezu, jest jeszcze ciemno, a ja przed oczami
mam nadal to, co mi się śniło.
– Och... nie – jęczę. Chcę wrócić do jego klatki piersiowej,
wrócić do snu. Czemu on mnie budzi? Jest środek nocy,
a przynajmniej tak mi się wydaje. O cholera. Czy on chce seksu?
Teraz?
– Pora wstać, mała. Włączę zaraz lampkę. – Głos ma cichy.
– Nie.
– Chcę gonić razem z tobą świt – mówi, całując moje
policzki, powieki, czubek nosa, usta. Otwieram oczy. Lampka
włączona. – Dzień dobry, moja śliczna – mruczy.
Wydaję jęk, a on się uśmiecha.
– Skowronkiem to ty nie jesteś – stwierdza.
Mrużę oczy i widzę, że pochyla się nade mną uśmiechnięty
Christian. Rozbawiony. Ubrany! Na czarno.
– Myślałam, że masz ochotę na seks – burczę.
– Anastasio, zawsze mam na niego ochotę. Dobrze wiedzieć,
że ty również – mówi sucho.
Moje oczy przyzwyczajają się do światła i widzę już lepiej.
On nadal wydaje się rozbawiony... dzięki Bogu.
– Oczywiście, że tak, tyle że nie o takiej później porze.
– Nie jest późno, lecz wcześnie. Wstawaj. Wychodzimy. Seks
przełożymy na inny raz.
– Miałam taki przyjemny sen – marudzę.
– A co ci się śniło? – pyta cierpliwie.
– Ty. – Rumienię się.
– Co robiłem tym razem?
– Próbowałeś karmić mnie truskawkami.
Kąciki ust unoszą mu się w uśmiechu.
– Dr Flynn miałby teraz używanie. No już, ubieraj się. Nie
trać czasu na prysznic, później go weźmiemy.
My!
Siadam i pościel opada, odsłaniając moje ciało. Christian
wstaje, żeby mi zrobić miejsce.
– Która godzina?
– Piąta trzydzieści.
– Mam wrażenie, że trzecia.
– Nie mamy dużo czasu. Dałem ci spać najdłużej, jak się
dało. Chodź.
– Nie mogę wziąć prysznica?
Wzdycha.
– Jeśli pójdziesz pod prysznic, będę chciał do ciebie
dołączyć, a oboje wiemy, co się wtedy stanie. No już, wstawaj.
Jest podekscytowany. Jak mały chłopiec, nie mogący się
czegoś doczekać. Uśmiecham się.
– Co będziemy robić?
– To niespodzianka. Mówiłem ci.
Mój uśmiech robi się jeszcze szerszy.
– Okej.
Gramolę się z łóżka i biorę za szukanie ubrań. Oczywiście
leżą starannie złożone na krześle obok łóżka. Na wierzchu
dostrzegam dzianinowe bokserki, i to nie byle jakie, ale od Ralpha
Laurena. Zakładam je, a on uśmiecha się do mnie szeroko. Hmm,
bielizna Christiana Greya – kolejna zdobycz do kolekcji, w której
jest już samochód, BlackBerry, Mac, czarna marynarka i cenne
pierwsze wydanie serii książek. Kręcę głową; cóż za szczodrość.
Marszczę brwi, gdyż przypomina mi się scena z Tessy: ta
z truskawkami. Z kolei ona przywołuje mój sen. Co tam dr Flynn,
nawet Freud miałby używanie, a potem pewnie by umarł, próbując
rozwikłać tajemnice psychiki Szarego.
– Skoro już wstałaś, zrobię ci trochę miejsca.
Christian przechodzi do części dziennej, a ja idę do łazienki.
Muszę siku, no i chcę się szybko podmyć. Siedem minut później
wchodzę do salonu, czysta, uczesana, ubrana w dżinsy, moją
bluzeczkę i bieliznę Christiana Greya. Podnosi głowę znad
niewielkiego stołu, przy którym je śniadanie. Śniadanie! Jezu, o tej
porze.
– Jedz – mówi.
Jasny gwint... mój sen. Wpatruję się w niego, myśląc o jego
języku na podniebieniu. Hmm, wprawnym języku.
– Anastasio. – Z rozmarzenia wyrywa mnie jego surowy głos.
Dla mnie naprawdę jest za wcześnie. Jak mam to rozegrać?
– Napiję się herbaty. Mogę wziąć croissanta na później?
Mierzy mnie podejrzliwym spojrzeniem, a ja uśmiecham się
słodko.
– Nie pogrywaj ze mną, Anastasio – rzuca ostrzegawczo.
– Zjem później, kiedy mój żołądek się obudzi. Około siódmej
trzydzieści... okej?
– Okej.
Mocno się muszę koncentrować, że się nie wykrzywić.
– Mam ochotę przewrócić oczami.
– Ależ śmiało, zrób to, a sprawisz mi wielką przyjemność –
mówi surowo.
Podnoszę oczy na sufit.
– Cóż, parę klapsów pewnie by mnie dobudziło. –
Zasznurowuję usta, jakbym się nad czymś intensywnie zastanawiała.
Christian otwiera buzię.
– Z drugiej strony nie chciałabym, abyś się zgrzał; klimat jest
tu wystarczająco gorący. – Wzruszam nonszalancko ramionami.
Zamyka usta i choć bardzo się stara zrobić gniewną minę,
kiepsko mu to wychodzi. W jego oczach czai się wesołość.
– Prowokacyjna jak zawsze, panno Steele. Pij herbatę.
Zauważam, że to herbata Twinings i serce mi śpiewa.
„Widzisz, on się naprawdę o ciebie troszczy” – mówi moja
podświadomość. Siadam naprzeciwko niego, upajając się jego
pięknem. Czy nasycę się kiedyś tym mężczyzną?
Gdy wychodzimy, Christian rzuca mi bluzę.
– Przyda ci się.
Patrzę na niego z konsternacją.
– Zaufaj mi. – Uśmiecha się, nachyla i daje szybkiego
buziaka, a potem bierze za rękę i wyprowadza z pokoju.
Na dworze jest jeszcze względnie chłodno. Boy wręcza
Christianowi kluczyki do krzykliwego sportowego samochodu
ze składanym dachem. Unoszę brew.
– Wiesz, czasami tak fajnie być mną – wyjaśnia
z konspiracyjnym, pełnym zadowolenia uśmiechem, którego nie
jestem w stanie nie odwzajemnić. Jest taki kochany, kiedy się
zachowuje tak radośnie i beztrosko. Z teatralnym ukłonem otwiera
mi drzwi i wsiadam do środka. Ależ mu humor dopisuje.
– Dokąd jedziemy?
– Zobaczysz. – Śmieje mu się buzia, gdy wrzuca bieg
i wyjeżdżamy na Savannah Parkway. Programuje nawigację, a potem
naciska guzik na kierownicy i wnętrze samochodu wypełnia
klasyczna muzyka orkiestrowa.
– Co to? – pytam, gdy wokół nas rozbrzmiewają słodkie
dźwięki setki skrzypiec.
– Utwór z Traviaty. Opery Verdiego.
O rany... śliczny.
– Traviata? Już to słyszałam. Nie mogę sobie przypomnieć
gdzie. Co to znaczy?
Christian patrzy na mnie z ukosa.
– Cóż, dosłownie „kobieta sprowadzona na złą drogę”. Jest
oparta na Damie Kameliowej Aleksandra Dumasa.
– Ach. Czytałam.
– Tak też pomyślałem.
– Nieszczęsna kurtyzana. – Poprawiam się na miękkim
skórzanym fotelu. Czy on próbuje mi coś powiedzieć? – Hmm,
smutna historia – bąkam.
– Zbyt smutna? Chcesz posłuchać innej muzyki? Mam to
na iPodzie. – Christian znowu uśmiecha się w ten swój tajemniczy
sposób.
Nigdzie nie widzę iPoda. Stuka palcem w ekran na konsoli
między nami i pojawia się lista utworów.
– Ty wybierasz. – Usta wyginają mu się w uśmiechu i wiem,
że rzuca mi tym samym wyzwanie.
iPod Christiana Greya, to powinno być interesujące.
Przewijam ekran dotykowy i znajduję idealną piosenkę. Wciskam
„play”. Nigdy bym się nie domyśliła, że może być fanem Britney.
Z głośników dudni klubowy bit i Christian przycisza. Może jest
jeszcze za wcześnie na zmysłową Britney.
– Toxic, co? – Christian uśmiecha się szeroko.
– Nie wiem, o co ci chodzi – odpowiadam z miną
niewiniątka.
Jeszcze bardziej ścisza muzykę, a ja gratuluję sobie w duchu.
Moja wewnętrzna bogini stoi na podium, czekając na złoty medal.
Ściszył muzykę. Zwycięstwo!
– To nie ja umieściłem tę piosenkę na iPodzie – mówi lekko
i dodaje gazu, a mnie wciska w fotel.
Co takiego? Już on doskonale wie, co robi, drań jeden. Kto to
zrobił? A ja muszę teraz słuchać jęczącej Britney. Kto... kto?
Piosenka się kończy i iPod losowo wybiera smutnego
Damiena Rice’a. Kto? Kto? Wyglądam przez szybę i ściska mnie
w żołądku. Kto?
– Leila – odpowiada na moje niewypowiedziane na głos
pytanie. Jak on to robi?
– Leila?
– Moja była, to ona wrzuciła tu tę piosenkę.
Damien zawodzi w tle, a ja siedzę oszołomiona.
Była... była uległa? Była...
– Jedna z piętnastki? – pytam.
– Tak.
– Co się z nią stało?
– Rozstaliśmy się.
– Dlaczego?
Jezu. Za wcześnie na tego typu rozmowę. Ale Christian
wydaje się zrelaksowany, wręcz radosny, a co więcej – jest
rozmowny.
– Chciała więcej. – Głos ma niski, głęboki, kończąc zdanie
znowu tym słowem.
– A ty nie? – pytam, nim uruchamiam filtr kontrolujący to,
co wydobywa się z moich ust. Cholera, czy chcę to wiedzieć?
Kręci głową.
– Nigdy nie chciałem więcej, dopóki nie poznałem ciebie.
Łapię głośno powietrze. A to nie ja tego pragnę. On chce
więcej. On także chce więcej! Moja wewnętrzna bogini zeskakuje
z podium i robi gwiazdy. A więc nie jestem w tym odosobniona.
– Co się stało z pozostałą czternastką? – pytam.
– Chcesz całą listę? Rozwiedziona, ścięta, zmarła?
– Nie jesteś Henrykiem VIII.
– Okej, nie licząc Eleny, tylko z czterema kobietami byłem
w długotrwałych związkach.
– Eleny?
– Dla ciebie pani Robinson. – I znowu uśmiecha się
tajemniczo.
Elena! Ta wiedźma ma imię, które w dodatku obco brzmi.
Oczami wyobraźni widzę od razu oszałamiającego, bladolicego
wampa z kruczoczarnymi włosami, ciemnoczerwonymi ustami
i wiem, że jest piękna. Nie wolno mi o tym myśleć. Nie wolno mi
o tym myśleć.
– Co się stało z tamtą czwórką? – pytam, żeby zająć myśli
czymś innym.
– Cóż za głód wiedzy, panno Steele – beszta mnie
żartobliwie.
– Czyżby, Panie Kiedy-Masz-Okres?
– Anastasio, muszę wiedzieć takie rzeczy.
– Ach tak?
– Tak.
– Po co?
– Bo nie chcę, żebyś zaszła w ciążę.
– Ja też nie chcę! No, a przynajmniej nie w najbliższych
latach.
Christian mruga zaskoczony, po czym wyraźnie się odpręża.
Okej. Christian nie chce dzieci. Teraz czy nigdy? Nie mogę się
otrząsnąć po tym jego nagłym, bezprecedensowym przypływie
szczerości. Może to ta wczesna pora? Tutejsza woda? Tutejsze
powietrze? Co jeszcze chcę wiedzieć? Carpe diem.
– No więc co z tą czwórką? – pytam.
– Jedna poznała kogoś innego. Pozostała trójka chciała
więcej. Wtedy coś takiego nie wchodziło w grę.
– A inne? – nie daję za wygraną.
Kręci głową.
– Po prostu nie wyszło.
Ależ mam informacji do przetworzenia. Zerkam w boczne
lusterko i zauważam, że na niebie za samochodem akwamarynowe
niebo zaczyna różowieć. Goni nas świt.
– Dokąd jedziemy? – pytam skonsternowana, przyglądając
się autostradzie 95. Wiem tylko tyle, że w kierunku południowym.
– Na lotnisko.
– Nie wracamy do Seattle, prawda? – pytam z niepokojem.
Nie pożegnałam się z mamą. Jezu, spodziewa się nas dzisiaj
na kolacji.
Śmieje się.
– Nie, Anastasio. Będziemy się oddawać mojej drugiej
ulubionej rozrywce.
– Drugiej? – Marszczę brwi.
– Aha. Rankiem ci mówiłem, jaka jest pierwsza.
Zerkam na jego idealny profil, wytężając pamięć.
– Rozkoszowanie się tobą, panno Steele. Jest to na szczycie
mojej listy.
Och.
– Cóż, na mojej liście perwersyjnych priorytetów także
zajmuje to wysoką pozycję – mamroczę, rumieniąc się.
– Miło mi to słyszeć – stwierdza sucho.
– No więc lotnisko?
Uśmiecha się szeroko.
– Szybowanie.
Coś mi to mówi. Już o tym wspominał.
– Będziemy gonić świt, Anastasio.
Odwraca się i obdarza mnie radosnym uśmiechem, gdy
tymczasem nawigacja każe mu skręcić w prawo. Wygląda to na jakiś
kompleks przemysłowy. Christian zatrzymuje się przed dużym
białym budynkiem, nad którym wisi szyld z napisem:
KLUB SZYBOWCOWY BRUNSWICK.
Szybowiec! Polecimy szybowcem!
Gasi silnik.
– Masz ochotę? – pyta.
– Ty za sterami?
– Tak.
– No to pewnie! – Nie waham się. On się uśmiecha,
przechyla i całuje mnie w usta.
– Kolejny pierwszy raz, panno Steele – mówi, wysiadając
z samochodu.
Pierwszy raz? To znaczy? Pierwszy raz za sterami
szybowca... cholera! Nie, mówił, że już to robił. Odprężam się.
Obchodzi samochód i otwiera mi drzwi. Niebo przybrało subtelny
odcień opalu, połyskując lekko nad nielicznymi małymi chmurami.
Zaraz będzie świtać.
Christian bierze mnie za rękę i prowadzi na tył budynku,
gdzie na asfalcie stoi kilka samolotów. Obok nich czeka mężczyzna
z ogoloną głową i błyskiem szaleństwa w oku oraz Taylor.
Taylor! Czy Christian nigdzie się bez niego nie rusza?
Uśmiecham się do niego na powitanie, na co odpowiada grzecznym
uśmiechem.
– Panie Grey, to pański pilot, pan Mark Benson – mówi
Taylor.
Christian i Benson wymieniają uścisk dłoni i wdają się
w rozmowę pełną szczegółów technicznych dotyczących prędkości
wiatru, kierunku i tym podobnych.
– Witaj, Taylor – bąkam nieśmiało.
– Panno Steele. – Marszczę brwi. – Ana – poprawia się. –
Przez ostatnie dni nie można z nim było wytrzymać. Dobrze, że tu
przylecieliśmy – mówi konspiracyjnie.
Och, a to ciekawe. Dlaczego? Chyba nie z mojego powodu!
Czwartek pełen rewelacji! To pewnie woda w Savannah sprawia,
że ci faceci się trochę rozluźnili.
– Anastasio – mówi do mnie Christian. – Podejdź. – Wyciąga
rękę.
– Do zobaczenia później. – Uśmiecham się do Taylora, który
mi salutuje i oddala się na parking.
– Panie Benson, to moja dziewczyna, Anastasia Steele.
– Bardzo mi miło – mamroczę, gdy wymieniamy uścisk
dłoni.
Benson uśmiecha się do mnie promiennie.
– Mnie również – mówi. Po akcencie słychać, że to
Brytyjczyk.
Gdy znowu wsuwam dłoń w rękę Christiana, żołądek coraz
bardziej mi się ściska z ekscytacji. O rany... szybowanie! Idziemy
za Markiem Bensonem w stronę pasa startowego. On i Christian
dalej prowadzą rozmowę. Wyłapuję ogólny sens. Będziemy lecieć
Blanikiem L-23, który podobno jest lepszy niż L-13, choć to
pozostaje kwestią otwartą. Benson będzie leciał Piperem Pawnee.
Wynosi w górę szybowce już od pięciu lat. Mnie to nic nie mówi, ale
przyjemnie się patrzy na Christiana, ożywionego, wyraźnie w swoim
żywiole.
Szybowiec jest długi, smukły, biały w pomarańczowe pasy.
Ma mały kokpit z dwoma miejscami, jednym za drugim. Długim
białym kablem połączony jest z małym, zwykłym jednosilnikowcem.
Benson otwiera przezroczystą kopułę z pleksiglasu, żebyśmy weszli
do kokpitu.
– Najpierw musimy przypiąć pani spadochron.
Spadochron!
– Ja to zrobię – wtrąca Christian i bierze od niego uprząż.
– Pójdę po balast – mówi Benson i udaje się do samolotu.
– Lubisz mnie przypinać do różnych ustrojstw – zauważam
cierpko.
– Panno Steele, nawet pani nie wie, jak bardzo. Przełóż przez
to nogi.
Tak robię, wspierając się na ramieniu Christiana. On się
lekko spina, ale nic nie mówi. Następnie podciąga spadochron, a ja
przekładam ręce przez szelki. Sprawnie wszystko zapina i reguluje
długość szelek.
– Proszę bardzo – mówi spokojnie, ale oczy mu błyszczą. –
Masz przy sobie gumkę do włosów?
Kiwam głową.
– Mam je związać?
– Tak.
Szybko spełniam jego polecenie.
– No to wchodź do środka. – Ależ on apodyktyczny.
– Siadaj z przodu. Pilot siedzi z tyłu.
– Ale przecież będziesz mało widział.
– Wystarczająco – uśmiecha się.
Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go takiego radosnego –
apodyktycznego, ale radosnego. Wchodzę do kabiny i siadam
na skórzanym fotelu. Jest zaskakująco wygodny. Christian nachyla
się i zapina mi pasy.
– Hmm, dwa razy jednego ranka, szczęściarz ze mnie –
szepcze i daje mi szybkiego buziaka. – To nie potrwa długo,
dwadzieścia, najwyżej trzydzieści minut. Prądy termiczne o tej porze
nie są najlepsze, ale widoki bywają zachwycające. Mam nadzieję,
że nie jesteś zdenerwowana.
– Podekscytowana – uśmiecham się promiennie.
Skąd ten absurdalny uśmiech? Prawdę mówiąc, trochę jestem
przerażona. Moja wewnętrzna bogini skryła się pod kocem za sofą.
– To dobrze. – Odpowiada mi równie szerokim uśmiechem,
głaszcze mnie po policzku, a potem znika mi z pola widzenia.
Słyszę i czuję jego ruchy, gdy zajmuje miejsce za mną.
Przypiął mnie oczywiście tak ciasno, że nie jestem się w stanie
obrócić, aby na niego spojrzeć. Typowe! Przed sobą widzę panel
z licznikami, dźwigniami i dużym drążkiem. Niczego nie dotykam.
Pojawia się Mark Benson. Z wesołym uśmiechem sprawdza
moje pasy, a potem nachyla się i coś majstruje przy podłodze
kokpitu. Chyba to ten balast, o którym wspominał.
– Okej, zabezpieczenie w porządku. Pierwszy raz? – pyta mnie.
– Tak.
– Będzie pani zachwycona.
– Dziękuję, panie Benson.
– Proszę mi mówić Mark. – Odwraca się do Christiana. –
Okej?
– Aha. Ruszajmy.
Tak się cieszę, że niczego nie jadłam. Jestem niesamowicie
przejęta i nie sądzę, by mój żołądek wytrzymał połączenie jedzenia,
ekscytacji i wzlecenia w powietrze. Po raz kolejny oddaję się
w sprawne ręce tego pięknego mężczyzny. Mark zamyka pokrywę
kokpitu, udaje się do sąsiedniego samolotu i wsiada do niego.
Słyszę silnik jednosilnikowca i żołądek podchodzi mi
do gardła. Jezu... to się dzieje naprawdę. Mark jedzie powoli pasem
startowym, kabel coraz bardziej się napręża, aż nagle czuję
szarpnięcie. Ruszamy. Słyszę jakieś głosy w radiu. To chyba Mark
rozmawiający z wieżą – ale nie rozumiem, co mówi. Gdy piper
nabiera prędkości, my razem z nim. Podskakujemy na asfalcie,
a jednosilnikowiec nadal jest na ziemi. Jezu, czy my się w końcu
podniesiemy? I nagle żołądek znika mi z gardła i opada gwałtownie
aż na podłogę – znajdujemy się w powietrzu.
– No i lecimy, mała! – woła z tyłu Christian. Poza jego
głosem słyszę jedynie świst wiatru i cichy szum silnika pipera.
Trzymam się oburącz krawędzi fotela, tak mocno, że aż mi
pobielały kostki. Kierujemy się na zachód, zostawiając wschodzące
słońce za plecami. Nabieramy wysokości, przelatując nad polami,
lasami, domami i autostradą 95.
O rany. To niesamowite, nad nami już tylko niebo. Światło
jest wprost niezwykłe, rozproszone i ciepłe, i przypomina mi się, jak
José opowiadał o „magicznej godzinie”, porze dnia uwielbianej przez
fotografów... tuż po świcie.
Przypomina mi się także wystawa José. Hmm. Muszę
powiedzieć Christianowi. Ciekawe, jak zareaguje. Ale nie będę
martwić się tym teraz, wolę cieszyć się lotem. Uszy mi się zatykają,
gdy wznosimy się coraz wyżej, a ziemia coraz bardziej się od nas
oddala. Jest tak spokojnie. Doskonale rozumiem, dlaczego on tak
bardzo lubi przebywać w powietrzu. Z dala od BlackBerry i presji
swej pracy.
Radio wydaje z siebie kilka trzasków, a potem Mark Benson
informuje, że znajdujemy się na wysokości dziewięciuset
kilometrów. O kurczę, wysoko. Zerkam w dół – już wcale nie jest tak
łatwo cokolwiek rozróżnić.
– Wyczepiaj – mówi do radia Christian i nagle piper znika.
I nie czuć już ciągnięcia. A my unosimy się nad Georgią.
O kuźwa, to niesamowite! Szybowiec nurkuje, obraca się
i teraz lecimy w stronę słońca. Ikar. Właśnie tak. Lecę blisko słońca,
ale on jest ze mną, on mnie prowadzi. Łapię głośno powietrze, gdy
dociera to do mnie. Opadamy po spirali, podziwiając widoki iście
spektakularne.
– Trzymaj się mocno! – woła Christian i ponownie dajemy
nura, tyle że tym razem chwilę później jestem do góry nogami,
patrząc na ziemię przez pokrywę kokpitu.
Wydaję głośny pisk, automatycznie wyciągam ręce i opieram
je o pleksiglas, żeby tylko nie spaść. Słyszę, jak się śmieje. Drań! Ale
jego wesołość jest zaraźliwa i po chwili, kiedy on naprostowuje
szybowiec, ja też się śmieję.
– Dobrze, że nie jadłam śniadania! – wołam do niego.
– Owszem, dobrze, bo zamierzam to powtórzyć.
I chwilę później znowu lecimy głowami w dół. Tym razem,
ponieważ jestem przygotowana, trzymam się pasów i chichoczę jak
głupia. Po raz kolejny wyrównuje lot.
– Pięknie, co? – woła.
– Tak!
Lecimy, przecinając majestatycznie powietrze, słuchając
wiatru i ciszy, pławiąc się w świetle wczesnego poranka. Czego
można życzyć sobie więcej?
– Widzisz ten joystick przed sobą? – woła ponownie.
Patrzę na drążek, który sterczy pomiędzy moimi nogami.
O nie, o co mu teraz chodzi?
– Złap go.
Cholera. Każe mi sterować. Nie!
– Śmiało, Anastasio, złap go – ponagla mnie.
Nieufnie zaciskam na nim dłoń.
– Trzymaj mocno... Widzisz ten środkowy wskaźnik? Igła ma
być na środku.
Serce podchodzi mi do gardła. O kuźwa, pilotuję szybowiec...
Szybuję...
– Grzeczna dziewczynka. – W głosie Christiana słychać
zadowolenie.
– Jestem zdumiona, że pozwalasz mi przejąć kontrolę –
wołam.
– Byłabyś zdumiona, gdybyś wiedziała, na co ci jeszcze
pozwolę, panno Steele. A teraz joystick wraca do mnie.
Czuję, jak drążek się nagle rusza i puszczam go, a my
opadamy spiralnie i znowu zatykają mi się uszy. Ziemia jest coraz
bliżej, aż mam wrażenie, że zaraz w nią uderzymy. Jezu, boję się.
– BMA, tu BG N Papa Three Alpha, zejście z wiatrem
w lewo, pas siódmy trawa, BMA. – Christian stanowczy jak zawsze.
Wieża coś odpowiada, ale nie rozumiem co. Kołujemy, opadając
powoli ku ziemi. Widzę już lotnisko, prowizoryczne pasy
do lądowania i autostradę 95.
– Trzymaj się, mała. Może trochę trząść.
Jeszcze jedno koło i opadamy niżej, aż nagle z głuchym
odgłosem lądujemy i jedziemy szybko po trawie. O cholera. Moje
zęby uderzają o siebie, gdy podskakujemy na trawie, aż w końcu się
zatrzymujemy. Szybowiec chwilę się chwieje na boki, a potem
przechyla na prawo. Biorę głęboki oddech, gdy tymczasem Christian
przechyla się i otwiera luk. Wychodzi z kokpitu i się przeciąga.
– I jak było? – pyta, a oczy błyszczą mu srebrzystą szarością.
Schyla się, żeby mnie odpiąć.
– Było niezwykle. Dziękuję – odpowiadam bez tchu.
– Czy to było więcej? – pyta z nadzieją w głosie.
– Znacznie więcej.
Uśmiecha się szeroko.
– Chodź. – Wyciąga rękę, a ja ją ujmuję i gramolę się
z kokpitu.
Christian chwyta mnie za ramiona i mocno przytula. Nagle
jego dłoń znajduje się w moich włosach, odchylając mi głowę,
a druga biegnie w dół ku talii. Całuje mnie, długo, mocno
i namiętnie, językiem eksplorując wnętrze ust. Oddech ma
przyspieszony, jego żar... Jasny gwint – jego wzwód... jesteśmy
na lotnisku. Ale mam to gdzieś. Wplatam mu palce we włosy,
przyciągając jeszcze bliżej siebie. Pragnę go tutaj, teraz, na trawie.
Odrywa usta i patrzy na mnie. Pociemniałe oczy pełne są surowej,
aroganckiej zmysłowości. O rety. Zapiera mi dech w piersiach.
– Śniadanie – szepcze w taki sposób, że słowo to brzmi
rozkosznie erotycznie.
Jak to możliwe, że w jego ustach jajka i bekon to zakazany
owoc? Niezwykła umiejętność. Odwraca się, bierze mnie za rękę
i ciągnie za sobą w stronę samochodu.
– A szybowiec?
– Ktoś się nim zajmie – odpowiada niedbale. – Teraz
jedziemy coś zjeść – dodaje stanowczo.
Jedzenie! Mówi o jedzeniu, gdy tymczasem ja tak naprawdę
pragnę jego.
– Chodź – uśmiecha się.
Jeszcze nigdy go nie widziałam w takim wydaniu. No i idę
obok, trzymając go za rękę, z niemądrym uśmiechem na twarzy.
Przypomina mi się, jak w wieku dziesięciu lat pojechałam z Rayem
do Disneylandu. To był idealny dzień i zapowiada się, że dzisiaj
będzie podobnie.
Gdy już siedzimy w samochodzie i wracamy autostradą
do Savannah, uruchamia mi się alarm w telefonie. No tak... pigułka.
– Co to? – pyta Christian, patrząc na mnie z ciekawością.
Grzebię w torebce.
– Alarm, żeby wziąć pigułkę – mamroczę zarumieniona.
Kąciki jego ust lekko się unoszą.
– Świetnie. Nie znoszę prezerwatyw.
– Fajnie, że przedstawiłeś mnie Markowi jako swoją
dziewczynę.
– A nie jesteś nią? – Unosi brew.
– A jestem? Sądziłam, że pragniesz uległej.
– Ja też, Anastasio, i nadal tak jest. Ale już mówiłem, że i ja
pragnę więcej.
O rany. Przypływ nadziei zapiera mi dech.
– Bardzo się cieszę, że pragniesz więcej – szepczę.
– Naszym celem jest sprawianie przyjemności, panno Steele.
– Uśmiecha się znacząco, gdy zajeżdżamy na parking przed
International House of Pancakes.
– IHOP – uśmiecham się szeroko. Nie wierzę. Kto
by pomyślał...? Christian Grey w IHOP.
Jest już ósma trzydzieści, ale w lokalu nie ma wielu klientów.
Pachnie tu słodkim ciastem, smażeniną i środkiem dezynfekującym.
Hmm... umiarkowanie przyjemny zapach. Christian prowadzi mnie
do boksu.
– Ty w takim miejscu? Nigdy bym nie pomyślała – mówię,
gdy siadamy.
– Tato zabierał nas do IHOP, kiedy mama wyjeżdżała
na jakąś konferencję. To była nasza tajemnica. – Uśmiecha się
do mnie wesoło, następnie przeczesuje palcami niesforne włosy.
Och, jak ja mam ochotę to zrobić...
Tymczasem zabieram się za oglądanie menu. Uświadamiam
sobie, że jestem głodna jak wilk.
– Wiem, czego ja chcę – mówi Christian bez tchu, głosem
niskim i ochrypłym.
Podnoszę na niego wzrok. Patrzy na mnie tak, że od razu
czuję ściskanie mięśni w podbrzuszu. O cholera. Krew śpiewa mi
w żyłach, odpowiadając na jego wezwanie.
– Ja chcę tego samego – szepczę.
Bierze głośny wdech.
– Tutaj? – pyta sugestywnie, unosząc brew, uśmiechając się
szelmowsko, zębami przygryzając czubek języka.
O rany... seks w IHOP. Jego twarz się zmienia, staje się
bardziej mroczna.
– Nie przygryzaj wargi – nakazuje. – Nie tutaj, nie teraz. –
Spojrzenie ma twarde i przez chwilę wydaje się cudownie
niebezpieczny. – Skoro nie mogę cię tu posiąść, nie kuś mnie.
– Cześć, jestem Leandra. Co mogę przynieść... eee...
państwu... dzisiaj... eee... rano – duka, patrząc na siedzącego
naprzeciw mnie Pana Pięknego. Oblewa się rumieńcem, a ja czuję
ukłucie współczucia, ponieważ na mnie on także ma taki wpływ.
Obecność dziewczyny pozwala mi uciec na chwilę od jego
zmysłowego spojrzenia.
– Anastasio? – pyta mnie, ignorując kelnerkę. I nie wydaje mi
się, aby komukolwiek innemu udało się wlać tyle zmysłowości
w moje imię, co jemu w tej chwili.
Przełykam ślinę, modląc się o to, aby się nie zarumienić tak
jak Leandra.
– Mówiłam ci, chcę tego, co i ty – odpowiadam cicho, nisko,
a on patrzy na mnie wygłodniale. Jezu, moja wewnętrzna bogini
praktycznie mdleje. A więc wchodzę do gry?
Leandra patrzy to na mnie, to na niego. Policzki ma
szkarłatne.
– Dać państwu jeszcze chwilę do namysłu?
– Nie. Wiemy, czego chcemy. – Usta Christiana wyginają się
w seksownym uśmiechu. – Prosimy dwie porcje naleśników
z maślanką z syropem klonowym i bekonem z boku, dwie szklanki
soku pomarańczowego, jedną czarną kawę z chudym mlekiem
i jedną herbatę English Breakfast, jeśli macie – mówi Christian, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
– Dziękuję, czy to wszystko? – pyta cicho Leandra, patrząc
wszędzie, byle nie na nas. Oboje zwracamy na nią spojrzenie, a ona
ponownie oblewa się rumieńcem i zmyka na zaplecze.
– Wiesz, to naprawdę nie fair. – Wbijam wzrok w blat
i przesuwam po nim palcem wskazującym, starając się, aby
zabrzmiało to nonszalancko.
– Co jest nie fair?
– To, jak rozbrajasz ludzi. Kobiety. Mnie.
– Rozbrajam cię?
Prycham.
– Nieustannie.
– To tylko wygląd, Anastasio – mówi łagodnie.
– Nie, Christianie, to znacznie więcej.
Marszczy czoło.
– Ty mnie kompletnie rozbrajasz, panno Steele. Twoja
niewinność.
– Dlatego właśnie zmieniłeś zdanie?
– Zmieniłem zdanie?
– Tak, w kwestii... eee... nas?
Długimi palcami głaszcze się w zamyśleniu po brodzie.
– Nie wydaje mi się, abym zmienił zdanie jako takie. Musimy
jedynie na nowo sprecyzować kryteria, nakreślić strategię. Jestem
przekonany, że to się może udać. W pokoju zabaw masz być uległą.
Za łamanie zasad spotka cię kara. Ale poza tym... cóż, myślę,
że wszystko podlega dyskusji. Takie są moje wymagania, panno
Steele. Co ty na to?
– A więc będę z tobą spała? W twoim łóżku?
– Tego właśnie chcesz?
– Tak.
– Wobec tego zgadzam się. Poza tym bardzo dobrze mi,
kiedy jesteś obok. Nie miałem pojęcia, że to możliwe.
– Marszczy brwi.
– Strasznie się bałam, że mnie zostawisz, jeśli nie zgodzę się
na to wszystko – mówię cicho.
– Nigdzie się nie wybieram, Anastasio. Poza tym...
– Urywa, a po chwili namysłu dodaje: – Idziemy za twoją
radą, zgodnie z twoją definicją: kompromis. Wysłałaś mi ją mejlem.
I jak na razie to się udaje.
– Bardzo się cieszę, że pragniesz więcej – szepczę nieśmiało.
– Wiem.
– Skąd?
– Uwierz mi. Po prostu wiem. – Uśmiecha się znacząco. On
coś skrywa. Ale co?
W tej chwili pojawia się Leandra z naszym zamówieniem.
Burczy mi w brzuchu, przypominając, jak bardzo jestem głodna.
Christian z irytującą aprobatą patrzy, jak zmiatam wszystko z talerza.
– Mogę się odwdzięczyć? – pytam Christiana.
– To znaczy?
– Zapłacić za ten posiłek.
Prycha.
– Nie sądzę.
– Proszę. Chcę to zrobić.
Marszczy brwi.
– Czy ty próbujesz zupełnie pozbawić mnie męskości?
– To prawdopodobnie jedyne miejsce, w którym będzie mnie
stać na zapłacenie rachunku.
– Anastasio, doceniam twój gest. Naprawdę. Ale odpowiedź
jest negatywna.
Sznuruję usta.
– Nie dąsaj się – rzuca ostrzegawczo, a w jego oczach
pojawia się złowróżbny znak.
Oczywiście, że nie pyta o adres mojej matki. On go już zna,
prześladowca jeden. Kiedy zatrzymuje się przed domem, nie
komentuję tego. Bo i po co?
– Masz ochotę wstąpić? – pytam nieśmiało.
– Muszę się zająć pracą, Anastasio, ale zjawię się wieczorem.
O której godzinie?
Ignoruję nieprzyjemne ukłucie rozczarowania. Dlaczego
pragnę spędzać każdą chwilę z tym kontrolującym wszystko bogiem
seksu? Ach tak, zakochałam się w nim, a on umie latać.
– Dziękuję... za więcej.
– Cała przyjemność po mojej stronie, Anastasio. – Całuje
mnie, a ja wdycham jego cudowny, Christianowy zapach.
– Do zobaczenia wieczorem.
– Spróbuj mnie tylko powstrzymać – szepcze.
Macham mu, gdy odjeżdża w blasku słońca. Nadal mam
na sobie jego bluzę i bieliznę i jest mi za ciepło.
Mamę zastaję w kuchni. Nie każdego dnia gości u siebie
miliardera, więc strasznie się denerwuje.
– Jak tam, skarbie? – pyta i oblewam się rumieńcem,
ponieważ na pewno wie, co robiłam zeszłej nocy.
– Dobrze. Christian zabrał mnie rano na szybowanie. – Mam
nadzieję, że tą informacją odwrócę jej uwagę.
– Szybowanie? Takie w małym samolocie bez silnika? To
masz na myśli?
Kiwam głową.
– Wow.
Patrzy na mnie bez słowa, ale w końcu bierze się w garść
i wraca do przepytywania.
– Jak się udał wieczór? Rozmawialiście?
Jezu. Moje policzki są purpurowe.
– Rozmawialiśmy. I wczoraj, i dzisiaj. Jest już lepiej.
– To dobrze. – Kieruje uwagę z powrotem na cztery książki
kucharskie rozłożone na kuchennym stole.
– Mamo... gdybyś chciała, to ja mogę się zająć gotowaniem.
– Och, skarbie, to miłe z twojej strony, ale sama chcę to
zrobić.
– Okej.
Krzywię się, mając świadomość, że zdolności kucharskie
mamy są mocno ograniczone. Ale może coś się w tej kwestii
zmieniło, odkąd zamieszkała z Bobem w Savannah. Swego czasu
stołowania się u niej nie życzyłabym nawet – kogo nienawidzę? Ach
tak – pani Robinson, to znaczy Elenie. No, jej może jednak życzę.
Czy poznam kiedyś tę przeklętą kobietę?
Postanawiam wysłać Christianowi krótki mejl
z podziękowaniem.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Szybownictwo jako przeciwieństwo niskich lotów
Data: 2 czerwca 2011, 10:20 EST
Adresat: Christian Grey
Czasami naprawdę wiesz, jak sprawić dziewczynie przyjemność.
Dziękuję. Ana x

Nadawca: Christian Grey
Temat: Szybownictwo a niskie loty
Data: 2 czerwca 2011, 10:24 EST
Adresat: Anastasia Steele
Wolę i jedno, i drugie od Twojego chrapania[6]. Ja też się dobrze
bawiłem. Ale tak jest zawsze, gdy spędzam czas z Tobą.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: CHRAPANIE
Data: 2 czerwca 2011, 10:26 EST
Adresat: Christian Grey
JA NIE CHRAPIĘ. A jeśli nawet, to mało szarmanckie z Twojej
strony, że o tym wspominasz. Nie jest Pan dżentelmenem, Panie
Grey! A przyjechał Pan przecież na dalekie południe!Ana

Nadawca: Christian Grey
Temat: Somnologia
Data: 2 czerwca 2011, 10:28 EST
Adresat: Anastasia Steele
Nigdy nie twierdziłem, że jestem dżentelmenem, Anastasio, i sądzę,
że wielokrotnie miałaś okazję się o tym przekonać. Nie przestraszyły
mnie Twoje KRZYKLIWE wersaliki. Ale przyznam się do małego
niewinnego kłamstwa – nie chrapiesz. Ale mówisz. I to jest
fascynujące. A co z buziakiem dla mnie?
Christian Grey Łajdak i prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

O w mordę. Wiem, że mówię przez sen. Kate wiele razy mi
o tym wspominała. Co u licha powiedziałam? O nie.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Puść farbę
Data: 2 czerwca 2011, 10:32 EST
Adresat: Christian Grey
Jesteś łajdakiem i draniem – z całą pewnością nie
dżentelmenem.Co w takim razie mówiłam? Żadnych buziaków,
dopóki mi tego nie powiesz!

Nadawca: Christian Grey
Temat: Śpiąca mówiąca królewna
Data: 2 czerwca 2011, 10:35 EST
Adresat: Anastasia Steele
Byłoby to z mojej strony niezwykle mało szarmanckie,
a za coś takiego udzielono mi już dzisiaj reprymendy. Jeśli będziesz
grzeczna, to niewykluczone, że wieczorem Ci powiem. A teraz
naprawdę muszę już pędzić na zebranie. Na razie, mała.
Christian Grey Prezes, łajdak i drań, Grey Enterprises Holdings, Inc.

W porządku! Aż do wieczora nie odezwę się ani słowem.
Jezu. Pewnie powiedziałam przez sen, że go nienawidzę, albo
co gorsza, że go kocham. Och, mam nadzieję, że nie. Nie jestem
gotowa, aby to powiedzieć, a on z całą pewnością nie jest gotowy,
aby coś takiego usłyszeć, nawet gdyby chciał. Patrzę gniewnie
na komputer i postanawiam, że bez względu na to, co przyrządza
mama, ja upiekę chleb – wyrabianie chleba dobrze podziała na moją
frustrację.
Mama zdecydowała się na gazpacho i grillowane steki
marynowane w oliwie z oliwek, czosnku i soku z cytryny. Christian
lubi mięso, a to proste danie. Bob się zaoferował, że rozpali grilla. Ci
faceci – oni naprawdę lubią zabawy z ogniem.
Drepczę za mamą w supermarkecie, pchając wózek. Gdy
docieramy do działu mięsnego, dzwoni mój telefon. Szukam go
w torebce, myśląc, że to może Christian. Nie rozpoznaję numeru.
– Halo? – pytam bez tchu.
– Anastasia Steele?
– Tak.
– Z tej strony Elizabeth Morgan z SIP.
– Och, witam.
– Dzwonię, aby zaproponować ci pracę asystentki pana Jacka
Hyde’a. Chcielibyśmy, abyś zaczęła w najbliższy poniedziałek.
– Wow. Super. Dziękuję!
– Znasz szczegóły dotyczące wynagrodzenia?
– Tak. Tak... to znaczy przyjmuję waszą ofertę. Chętnie
podejmę pracę w waszym wydawnictwie.
– Doskonale. W takim razie do zobaczenia w poniedziałek
o ósmej trzydzieści, tak?
– Do zobaczenia. I dziękuję.
Uśmiecham się promiennie do mamy.
– Masz pracę?
Kiwam z zadowoleniem głową, a ona wydaje głośny pisk
i ściska mnie pośrodku supermarketu Publix.
– Gratulacje, kochanie! Musimy kupić szampana! – Klaszcze
w dłonie i podskakuje. Ta kobieta ma lat czterdzieści dwa czy
dwanaście?
Zerkam na wyświetlacz telefonu i marszczę brwi;
nieodebrane połączenie od Christiana. On nigdy do mnie nie dzwoni.
Natychmiast oddzwaniam.
– Anastasia – odbiera natychmiast.
– Cześć – mówię nieśmiało.
– Muszę wrócić do Seattle. Coś mi wypadło. Jestem teraz
w drodze do Hilton Head. Przeproś, proszę, mamę w moim imieniu.
Nie dam rady zjawić się na kolacji.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego?
– Pojawił się problem, który muszę rozwiązać. Jutro się
zobaczymy. Przyślę po ciebie na lotnisko Taylora, jeśli sam nie będę
mógł tego zrobić. – Wydaje się chłodny. Wręcz rozgniewamy. Ale
po raz pierwszy nie myślę od razu, że to moja wina.
– Okej, mam nadzieję, że rozwiążesz problem. Bezpiecznego
lotu.
– Nawzajem, mała – mówi i z tymi słowami wraca mój
Christian. A potem się rozłącza.
O nie. Ostatni jego „problem” to było moje dziewictwo. Jezu,
mam nadzieję, że to nic z tych rzeczy. Patrzę na mamę. Radość
na twarzy zastąpiła troska.
– To Christian. Musi wracać do Seattle. Kazał cię przeprosić.
– Och! Szkoda, skarbie. Ale i tak możemy rozpalić grilla,
zresztą mamy co świętować: twoją nową pracę! Musisz mi o niej
wszystko opowiedzieć.
Jest późne popołudnie i razem z mamą leżymy nad basenem.
Na wieść, że Pan Nadziany nie zjawi się na kolacji, moja rodzicielka
niesłychanie się rozluźniła. Gdy tak leżę na słońcu, pragnąc choć
trochę się opalić, myślę o wczorajszym wieczorze i dzisiejszym
śniadaniu. Myślę o Christianie, a uśmiech nie chce mi zejść z twarzy,
gdy wspominam nasze rozmowy i to, co robiliśmy... co on robił.
Nastawienie Christiana uległo diametralnej zmianie. On temu
zaprzecza, ale przyznaje, że próbuje „więcej”. Co mogło się zmienić?
Co się zmieniło od czasu, gdy przysłał swój długi mejl, i od naszego
wczorajszego spotkania? Co on zrobił? Siadam nagle, niemal
wylewając wodę. Był na kolacji z... nią. Z Eleną.
Kurwa mać!
Swędzi mnie skóra na głowie, gdy uświadamiam sobie ten
fakt. Coś mu powiedziała? Och... gdybym tak podczas ich rozmowy
mogła być muchą na ścianie. Mogłabym wpaść jej do zupy albo
kieliszka z winem i sprawić, żeby się udławiła.
– Co się stało, skarbie? – pyta zaskoczona mama.
– Nic takiego, mamo. Która godzina?
– Koło wpół do siódmej.
Hmm... jeszcze nie wylądował. Mogę go zapytać?
Powinnam? A może ona nie ma z tym nic wspólnego? Chciałabym.
Co takiego powiedziałam we śnie? Cholera... założę się, że to jakaś
nierozważna uwaga podczas śnienia o nim. W każdym razie bez
względu na to, co to takiego, mam nadzieję, że zmiana w jego
zachowaniu wynika z wewnętrznej potrzeby, a nie rozmowy z TĄ
kobietą.
Co za piekielny upał. Muszę znowu dać nura do basenu.
Gdy szykuję się do pójścia spać, włączam komputer. Ani
słowa od Christiana. Nie dał nawet znać, że bezpiecznie wylądował.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Cały i zdrowy?
Data: 2 czerwca 2011, 22:32 EST
Adresat: Christian Grey
Szanowny Panie,Proszę o informację, czy doleciał Pan cały i zdrowy.
Zaczynam się martwić. Myślę o Panu. Pańska Ana x

Trzy minuty później słyszę znajome piknięcie.

Nadawca: Christian Grey
Temat: Przepraszam
Data: 2 czerwca 2011, 19:36
Adresat: Anastasia Steele
Droga Panno Steele, Dojechałem cały i zdrowy i przepraszam
najmocniej, że się nie odezwałem. Nie chcę przysparzać Ci żadnych
zmartwień. Miła jest świadomość, że troszczysz się o mnie. Ja także
myślę o Tobie i jak zawsze niecierpliwie czekam na nasze jutrzejsze
spotkanie.
Christian GreyPrezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Wzdycham. A więc wrócił oficjalny ton.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Problem
Data: 2 czerwca 2011, 22:40 EST
Adresat: Christian Grey
Szanowny Panie Grey, Myślę, że to oczywiste, iż bardzo się o Ciebie
troszczę. Jak mógłbyś w to w ogóle wątpić?Mam nadzieję, że Twój
„problem” został już rozwiązany. Twoja Ana x
PS. Zamierzasz mi powiedzieć, co mówiłam przez sen?

Nadawca: Christian Grey
Temat: Odmawiam
Data: 2 czerwca 2011, 19:45
Adresat: Anastasia Steele
Droga Panno Steele, Bardzo podoba mi się fakt, że się o mnie
troszczysz. „Problem” nie został jeszcze rozwiązany.
A jeśli chodzi o PS, to odpowiedź brzmi „nie”
.Christian GreyPrezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Niepoczytalność
Data: 2 czerwca 2011, 22:48 EST
Adresat: Christian Grey
Mam nadzieję, że Cię to rozbawiło. Ale powinieneś wiedzieć, że nie
mogę brać odpowiedzialności za coś, co wychodzi z mych ust, gdy
jestem nieprzytomna. Zresztą najprawdopodobniej źle usłyszałeś.
Mężczyzna w tak zaawansowanym wieku jak Ty musi być już nieco
przygłuchy.

Nadawca: Christian Grey
Temat: Przyznaję się do winy
Data: 2 czerwca 2011, 19:52
Adresat: Anastasia Steele
Droga Panno Steele,Przepraszam, mogłabyś mówić głośniej? Nie słyszę.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Niepoczytalność raz jeszcze
Data: 2 czerwca 2011, 22:54 EST
Adresat: Christian Grey
Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Nadawca: Christian Grey
Temat: Mam taką nadzieję...
Data: 2 czerwca 2011, 19:59
Adresat: Anastasia Steele
Droga Panno Steele, Tak właśnie zamierzam zrobić w piątkowy
wieczór. Czekam niecierpliwie.;)
Christian GreyPrezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Nadawca: Anastasia Steele
Temat: Wrrrrr
Data: 2 czerwca 2011, 23:02 EST
Adresat: Christian Grey
Oficjalnie jestem na Ciebie wkurzona. Dobrej nocy, Panna
A. R. Steele

Nadawca: Christian Grey
Temat: Dzika kotka
Data: 2 czerwca 2011, 20:05
Adresat: Anastasia Steele
Warczy Pani na mnie, Panno Steele? Wystarczy mi, że mam kota.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

Ma kota? W jego apartamencie nie widziałam żadnego kota.
Nie, ani myślę mu odpisywać. Och, potrafi być taki irytujący.
Pięćdziesiąt odcieni irytacji. Kładę się do łóżka i leżę, patrząc
na sufit, gdy tymczasem wzrok przyzwyczaja mi się do ciemności.
Słyszę kolejne piknięcie w laptopie. Nie sprawdzę. Nie, koniec,
kropka. Nie, nie zamierzam sprawdzać. Uuuch! Nie potrafię się,
głupia, oprzeć pokusie słów Christiana Greya.

Nadawca: Christian Grey
Temat: Co powiedziałaś przez sen
Data: 2 czerwca 2011, 20:20
Adresat: Anastasia Steele
Anastasio,Wolałbym te słowa usłyszeć z Twoich ust, kiedy jesteś
przytomna – dlatego Ci nie powiem. Idź już spać. Do tego, co Ci
przygotowałem na jutro, musisz być wypoczęta.
Christian Grey Prezes, Grey Enterprises Holdings, Inc.

O nie... Co ja takiego powiedziałam? Mam złe przeczucia.